Erik Martensson: "Bycie muzykiem to przede wszystkim ciężka praca nad sobą"

Erik Martensson: "Bycie muzykiem to przede wszystkim ciężka praca nad sobą"

Choć w Polsce nazwisko Erika Martenssona nie jest powszechnie kojarzone przez fanów muzyki rockowej, to jednak na światowej scenie ten szwedzki muzyk stopniowo zyskuje coraz większe znaczenie. Mimo, iż ten znakomity wokalista, multiinstrumentalista i twórca piosenek ze Sztokholmu zaangażowany jest w wiele projektów, które skutecznie zajmują mu czas, to jednak przy okazji warszawskiego koncertu zespołu Eclipse, którego jest liderem, znalazł chwilę na wywiad specjalnie dla naszego portalu.

M: To twoja pierwsza wizyta w Polsce. Jak ci się podoba w naszym kraju?

E: Niestety, nie miałem okazji wiele zobaczyć. Przyjechaliśmy prosto z koncertu w Hamburgu - to była bardzo długa trasa, jakieś 860 kilometrów, w związku z czym dotarliśmy do Warszawy dość późno. Jednym z minusów bycia w trasie jest to, że nawet, jeśli występujesz w miastach, w których jest dużo zabytków i innych pięknych miejsc wartych zobaczenia - to często nie masz nawet chwili na to, by się na chwilę zatrzymać i pozwiedzać.

M: To chyba największy minus bycia w trasie z zespołem. A jakie są największe plusy?

E: Cóż, przede wszystkim możesz poznać wielu fanów z różnych krajów. Podczas aktualnej trasy odwiedzamy kilka krajów, w których nigdy dotąd nie byliśmy, możemy więc spotkać się z osobami, z którymi dotąd nie mieliśmy okazji porozmawiać, i wysłuchać ich opinii na nasz temat. Bardzo cenimy sobie możliwość pogawędzenia z naszymi fanami po koncertach i staramy się nikomu nie odmawiać fotki czy autografu.

M: Wiele zespołów niestety o tym zapomina po osiągnięciu sukcesu...

E: Wiesz, to jest być może kwestia tego, że gdy już odnosisz prawdziwy sukces, przestajesz grać koncerty w małych klubach, w których pojawi się maksymalnie kilkaset osób i niewielka część z nich zostaje potem, by spędzić z zespołem jeszcze trochę czasu i pozbierać podpisy. Gdy zaczynasz grać w wielkich arenach, w których mieści się kilkadziesiąt tysięcy osób, nawet ten niewielki procent wytrwałych fanów to tysiąc czy dwa tysiące ludzi. Rozdanie podpisów im wszystkim, po wyczerpującym koncercie, byłoby dość karkołomną sprawą. Wielu artystów zresztą żałuje, że wraz z sukcesem tracą żywy kontakt z fanami. Z drugiej strony - coś za coś: gdy sprzedajesz miliony płyt, po wejściu do sklepu przestajesz zastanawiać się, czy wziąć tańszy ser i czy jeszcze starczy na szynkę... (śmiech).

M: Aktualna trasa promuje wasz album, "Armageddonize", który pojawił się w sprzedaży na początku obecnego roku. Skąd w ogóle pomysł na taki nietypowy tytuł płyty?

E: Powiedzmy, że ten tytuł ma podwójne dno. Po pierwsze, chcieliśmy w ten sposób zrobić ukłon w stronę naszych ulubionych grup, starym wyjadaczom z lat osiemdziesiątych, takim jak KISS, Europe, Aerosmith czy Def Leppard. Jeśli powiązałeś ten tytuł z piosenką Leppardów "Armageddon It" i płytą KISS "Adrenalize" - to bardzo dobre skojarzenie! Drugą kwestią jest to, że słowo "Armageddonize" tak naprawdę nie istnieje w języku angielskim, dzięki czemu po wpisaniu go w wyszukiwarce, Google od razu wyświetla strony związane z nami. Niestety, nazwa Eclipse jest trochę niefortunna w tym sensie, że wyszukiwarka wyrzuca przede wszystkim strony, z których dowiesz się wszystkiego o zaćmieniu słońca, więc przynajmniej po tytule płyty fani od razu mogą trafić do nas... (śmiech).

M: Poza działalnością w Eclipse, nagrywasz piosenki i koncertujesz też z wieloma innymi artystami, nagrywasz choćby z zespołami Ammunition i W.E.T. Którą z tych pobocznych aktywności wspominasz najlepiej? Która przyniosła ci dotychczas najwięcej satysfakcji?

E: Na pewno działalność w obu wspomnianych przez ciebie grupach wiele dla mnie znaczy - w obu mam okazję współpracować ze znakomitymi muzykami. Ale na pewno to o W.E.T. mogę mówić jako o jednym ze swych największych sukcesów - zespół zdobył duże poważanie na całym świecie, jest obecnie zaliczany do liderów gatunku melodic rock. Poza tym, warto dodać, że przy wielu projektach udzielam się nie jako muzyk, lecz jako producent czy kompozytor, tworząc piosenki dla innych artystów.

M: W tej roli miałeś okazję współpracować z samym Jimim Jamisonem. Co możesz nam powiedzieć o tej współpracy?

E: Pracowałem z Jimim przy jego ostatniej płycie, "Never Too Late". W zasadzie poznaliśmy się poprzez wytwórnię - Jimi poszukiwał kogoś, kto pomoże mu przygotować ten album, a nasza wspólna wytwórnia - Frontiers - skierowała go do mnie. Byłem pod wielkim wrażeniem jego profesjonalizmu, tego, że będąc po sześćdziesiątce potrafi nadal śpiewać tak, jak w czasach Survivora, czyli kiedy miał dwadzieścia parę lat. Mieliśmy w planach kolejną płytę - niestety, choroba Jimiego i jego śmierć w zeszłym roku przeszkodziły w ich realizacji.

M: Od czasu, kiedy założyłeś Eclipse, minęło już ponad 15 lat. Jak ty sam i zespół zmieniliście się przez ten czas?

E: Przede wszystkim, przez ten czas nauczyliśmy się, jak być zespołem i tworzyć dobrą muzykę! Wiesz, na początku to wszystko było robione tak trochę na dziko, z dużą spontanicznością. Nie mówię, że spontaniczność to coś złego, ale tyle lat w przemyśle muzycznym nauczyło mnie, że tworzenie muzyki to proces, na który składa się wiele czynników. Dopiero, jeśli wszystkie są perfekcyjnie dopracowane, może powstać dobry kawałek - trzeba tylko pamiętać, by nie przedobrzyć. Poza tym, przez ten czas w składzie Eclipse nastąpiło wiele zmian, które doprowadziły nas do obecnego stanu - moim zdaniem, optymalnego.

M: A takie zmiany w składzie uznajesz za pozytywne zjawisko?

E: Pewnie! Wiesz, na początku istnienia zespołu byliśmy wszyscy dzieciakami, które jeszcze nie wiedziały, czego właściwie chcą od życia i co to właściwie znaczy być muzykiem. Okazało się, że to może pół procenta szeroko rozumianego "bycia gwiazdą" a 99,5% ciężkiej, nieustannej pracy nad sobą. Nie każdy umiał się z tym pogodzić, poza tym nie każdemu odpowiadało ciągłe bycie w trasie, próby, praca w studio. Ponadto - takie zmiany pozwalają na wpuszczenie do zespołu świeżej krwi - i wykorzystania w naszej twórczości doświadczeń wyniesionych przez chłopaków grających wcześniej w innych kapelach...

M: W jak dużym stopniu pozostali członkowie zespołu wpływają na proces tworzenia nowych kawałków?

E: Zawsze jestem otwarty na ich sugestie - jeśli mają dobre pomysły, zawsze mogą z nimi przyjść i się ze mną podzielić. Na przykład Robban napisał ze mną jeden kawałek z ostatniego albumu - "Love Bites". Ale faktem jest, że większość utworów piszę jednak sam albo na spółkę z Magnusem Henrikssonem. Razem gramy w Eclipse od samego początku...

M: Czyli jesteście Eclipse'ową wersją Micka Jaggera i Keitha Richardsa?

E: Coś w tym rodzaju (śmiech). Nierozłączni jak bliźniaki...

M: A kiedy właściwie postanowiłeś, że swoje życie zwiążesz z muzyką?

E: Nie mogę wskazać takiego konkretnego momentu - na pewno w młodości wsłuchiwałem się w twórczość AC/DC i to oni zainspirowali mnie do tego, by sięgnąć po gitarę. A potem już jakoś poszło...

M: Jest jakiś artysta, z którym jeszcze nie współpracowałeś, a chętnie podjąłbyś współpracę?

E: Całkiem sporo! Choćby Angus Young z AC/DC czy Joey Tempest z Europe. Z tym ostatnim będzie pewnie łatwiej coś wykombinować, w końcu obydwaj jesteśmy ze Szwecji. Z drugiej strony, Joey od jakiegoś czasu chyba średnio ma czas na takie okazyjne kolaboracje...

M: Parę lat temu nagrał piosenkę z Patrikiem Isakssonem na jego płytę, więc może by się zgodził...

E: Rzeczywiście, ale teraz jest tak skoncentrowany na działalności z Europe, że chyba nieprędko się uda nam coś razem zagrać. Ale może w końcu wyciągnę go z tej Europe'owej fortecy... (śmiech).

M: A czego słuchasz na co dzień? W jakiej muzyce szukasz inspiracji?

E: Cóż, trudno mówić o jakichś konkretnych artystach, którymi bym się inspirował. Moimi ulubionymi kapelami są chociażby wspomniane już AC/DC, KISS czy Def Leppard, lubię też posłuchać cięższego metalu, ale generalnie nie zamykam się na żaden gatunek. Pewne motywy w muzyce rockowej czy metalowej są wałkowane w kółko od nowa i żeby być oryginalnym, trzeba poszukać inspiracji w innych gatunkach. Lubię od czasu do czasu posłuchać muzyki folkowej, nie zamykam się też na pop czy lżejsze odmiany rocka - ostatnio dużo słucham chociażby The Killers.

M: A jakie są twoje najbliższe plany?

E: Praktycznie zaraz po zakończeniu trasy z Eclipse ruszam w kolejną, tym razem z Ammunition. Potem znów będą koncerty z Eclipse i na początku przyszłego roku zaczynamy pracę nad nowym albumem, który chcemy wydać w 2017 roku. Powoli powstają też piosenki na kolejne albumy W.E.T. i Ammunition. Jest jeszcze jeden projekt, zupełnie nowy, który stworzyłem z pewnym znanym muzykiem, ale nie mogę na razie zdradzić, o kogo chodzi. Sama płyta jest już prawie skończona - ostatnio wybieraliśmy projekt okładki. Dlatego wszystko będziemy już mogli niedługo oficjalnie ogłosić.

M: Znajdujesz czas na cokolwiek poza muzyką? Wyglądasz na kogoś, kto żyje nią 24 godziny na dobę! Co porabiasz, kiedy nie tworzysz nowych piosenek i nie jesteś w trasie?

E: Staram się spędzać jak najwięcej czasu ze swoją rodziną. Mam dwoje dzieci, z którymi uwielbiam się bawić. Poza tym, z moją dziewczyną uwielbiam podróżować. Mamy mnóstwo miejsc na liście tych, które musimy zobaczyć. Myślę, że pewnego dnia przyjedziemy też do Warszawy, by na spokojnie obejrzeć wszystko, co tym razem mi umknęło. Podobno macie też w Polsce piękne góry, więc może wpadniemy tu nawet na dłużej...?

Komentarze: