Rafał Majewski: Jutro nigdy nie umiera

Rafał Majewski: Jutro nigdy nie umiera

Słuchaczom dał się poznać dwanaście lat temu, będąc jednym z objawień pierwszej edycji „X Factora". Teraz powraca w wielkim stylu z piosenkami w klimacie lat 80., tanecznymi, z nutą łobuzerskości i wrażliwości zarazem... Serię nowych singli otworzyli przebojowi „Półprzytomni", a kolejne premiery od Rafała już niebawem. Zapraszamy do lektury naszego wywiadu z Rafałem Majewskim. 

„Półprzytomni" to utwór z wyraźnymi wpływami muzycznych lat 80. Ale ty przecież jesteś z rocznika 1991, nie możesz pamiętać tych czasów – skąd zatem twoje do nich zamiłowanie?

Rafał Majewski: Tak, jestem z rocznika '91, ale miałem zajawkę, by się taką muzyką pobawić – bujającą, popową, troszeczkę DJ-ską, do tańca. Specjalnie ustawiliśmy premierę na wrzesień, by słuchaczom odrobinę przedłużyć lato. W kolejnych moich premierowych utworach będzie jeszcze więcej syntezatorów. Ale w moich piosenkach przenikają się różnorodne inspiracje. Lubię „ejtisy", jednak moje muzyczne korzenie to przede wszystkim r'n'b i hip-hop. Ulubionych artystów z pogranicza tych gatunków coveruję na moim Instagramie (wśród nich m. in. Drake czy Kendrick Lamar – red.). Ale myślę, że moja własna, autorska muza w najbliższej przyszłości będzie obracała się wokół szeroko pojętego popu.

O czym opowiada utwór „Półprzytomni"?

Mówi o tym, że świat każdego dnia stawia wiele wyzwań przed nami. Ważne jest, aby nie zatracić się w tym albo nie zapędzić, żeby złapać balans. Pamiętać o sobie, znaleźć czas i miejsce na zabawę, na relaks. Na taki reset po prostu. Taki reset sobie sam zrobiłem niedawno – wróciłem właśnie z Budapesztu, to był kilkudniowy męski wypad. Z kolei klip do „Półprzytomnych" kręciliśmy w pięknej Barcelonie.

Nad produkcją i brzmieniem piosenki czuwał Piotr Siejka. Jak wyglądała wasza twórcza współpraca?

Wszystko płynnie wyniknęło z naszej poprzedniej współpracy, przy dwóch wcześniejszych singlach, „Nie dla mnie" i „Zabierz mnie". Z Piotrkiem mieliśmy świetny muzyczny przelot, więc to zupełnie naturalne, że nadal pracujemy razem. W ostatnim czasie miałem chwilę przerwy, jeśli chodzi o aktywność wydawniczą w sieci, ale cały czas starałem się być kreatywny – pisałem i produkowałem utwory, tworzyłem szkice. Zaniosłem je do Piotrka, z którym razem, w ścisłej współpracy, doprowadziliśmy je do mety. Najbliższe premiery, a będzie ich kilka, to materiał, który wyjdzie właśnie z jego studia.

Czy te nowe utwory wkrótce złożą się na album, czy to jeszcze za wcześnie, by o tym myśleć?

Materiału jest sporo, więc ten krążek jest bardzo blisko, ale na razie wolę mocno działać z singlami. Myślę, że w tym roku trzy, cztery nowe numery ukażą się jako single. Lokomotywa ruszyła, na pewno już się nie zatrzymamy! Zobaczymy, w którą stronę nas zaprowadzi – może delikatnie zacznę skręcać w stronę r'n'b? W każdym razie, na pewno ideę nagrania płyty mam cały czas z tyłu głowy.

W tym roku mija dwanaście lat od twojego debiutu w talent show „X Factor". Co dał ci udział w tym programie?

Na pewno taki występ to trampolina promocyjna. Tego rodzaju doświadczenie medialne, telewizyjne jest czymś zupełnie innym niż klasyczny koncert, więc dla mnie było to spore przeżycie. Wziąłem udział w pierwszej edycji show, a nasze występy obejrzało ponad 5 milionów widzów. Znalazłem się w półfinałowej dwudziestce, co było dla mnie wielkim wyróżnieniem i dodało mi wiatru w żagle.

Co się z tobą działo po programie?

Studiowałem na Akademii Muzycznej w Gdańsku, a następnie przeniosłem się do Warszawy, bo wiedziałem, że tam będę miał większe możliwości artystyczne i biznesowe. Podejmowałem różne współprace i projekty muzyczne. Ważny był dla mnie singiel „Inara Lyn", smoothjazzowy, bardzo jak na mnie egzotyczny, do którego Paulina Przybysz napisała tekst, a Stefan Gąsienic muzykę. Utwór trafił na składankę „Smooth Jazz Cafe 12" Marka Niedźwieckiego, co było dużym wyróżnieniem. Poza tym grałem różne koncerty – największy był na Tauron Arenie w Krakowie, na evencie dla kilkunastu tysięcy osób. Czułem się, jakbym dawał coldplayowskie show (śmiech). Wystąpiłem też z orkiestrą symfoniczną i swingującym big bandem jazzowym. Jak widzisz, wszystkiego po trochu, dotykałem najróżniejszej muzyki. To wszystko mnie gdzieś tam budowało. W międzyczasie realizowałem się też biznesowo, bo oprócz muzyki zajmuję się działalnością związaną z reklamą.

Przypomniałeś o sobie singlami „Nie dla mnie" i „Zabierz mnie", które zyskały kilkaset tysięcy odtworzeń na YouTube. Czyli udany powrót?

Zdecydowanie. Utwory miały bardzo fajny odbiór, ale czasy covidowe nie pomagały w realizacji dalszych planów promocyjnych. Ale może tak właśnie musiało być. Siedząc w domu, miałem czas skupić się na nowych pomysłach.

Teraz otwierasz kolejny nowy rozdział w karierze. Czujesz podekscytowanie?

Totalnie tak. To jest mega ekscytacja, bo czuję, że wchodzę na kolejny level. Na własną rękę wydaję współprodukowaną przeze mnie autorską muzykę, dodając mocno przemyślaną warstwę wizualną. Razem z moim człowiekiem, Emilem Łunio CHAF, chcemy dawać odbiorcom kontent najwyższej jakości. Ważną częścią mojego rozwoju artystycznego stały się treści wideo – chcę robić klipy i filmy, które będą zarówno cieszyć oko, jak i angażować widza. Mocno się na tym skupiam. Wiem, że wiele działań wymaga od nas cierpliwości, a jutro zawsze jest żywe. Dlatego zamierzam wyśpiewać je na swój sposób.

Rozmawiał: Maciej Koprowicz

Komentarze: