TaLLib: "Niczego nie żałuję"

TaLLib: "Niczego nie żałuję"

Tallib to artystyczny pseudonim Tomasza Słoty, kolejnego na polskiej scenie muzycznej artysty zafascynowanego jamajskimi brzmieniami. O nowej płycie, najlepszych chórkach na świecie i jeszcze paru innych sprawach przeczytacie w poniższej rozmowie z wokalistą.

Robert Dłucik, Wyspa.fm: Kiedy zainteresowałeś się jamajskimi brzmieniami? Pamiętasz pierwsze kawałki reggae, które zrobiły na Tobie największe wrażenie? Kogo wskazałbyś jako swoich mistrzów, kiedy stawiałeś pierwsze kroki w muzyce?

TaLLib: Doskonale pamiętam ten moment. Poszedłem na próbę zespołu, z którym później grałem, Devoted & Rudd Sound. Pierwszy raz wtedy słuchałem i oglądałem Damiana Marleya, Stephena Marleya i Capletona w klipie do utworu "It Was Written". Było to jakoś w 2003 roku, mega zmiana w życiu. Jest wielu artystów, którzy mieli na mnie wpływ, ale ten konkretny kawałek miał największe znaczenie w rozwoju mojej solowej kariery.



TaLLib to dość kontrowersyjny pseudonim w obecnych czasach. Nie obawiasz się, że ktoś opacznie go odbierze? (tak jak swego czasu IRA miała problemy z zagraniem koncertu w Londynie). Dlaczego właśnie TaLLib?

TaLLib oznacza uczeń i do mnie pasuje. To zwykły pseudonim artystyczny, który się do mnie przyczepił w czasach liceum. Brzmi mocno i faktycznie ciągnął się za nim różne domysły ze strony fanów, ale nie można oceniać książki po okładce. Ja w swoich utworach przekazuję tylko pozytywne treści. W żadnym wypadku nie identyfikuję się z talibami.



Podczas pisania „18 lat” odżyły sentymenty? Zmieniłbyś coś w swoim życiu, gdybyś znów mógł mieć osiemnastkę?

Dużo się w moim życiu wydarzyło, popełniłem wiele błędów, ale niczego nie żałuję. Gdyby nie te życiowe doświadczenia pewnie nigdy bym się niczego nauczył i nie był tym, kim jestem teraz. Jeśli pytasz o to, czy coś bym zmienił, to nie, niczego bym nie zmienił. Niektórych sytuacji tylko nie chcę pamiętać.



„Twoje Miejsce, Twój Czas” to duża produkcja. Z gościem z Niemiec za konsoletą łatwiej się dogadać niż z naszymi realizatorami w studiu?



Umberto Echo, bo o nim mowa, jest wyśmienitym i znanym już bardzo dobrze w świecie inżynierem dźwięku. To było takie moje marzenie które zaowocowało świetnie zmiksowanym materiałem na światowym poziomie. Rozmawialiśmy po angielsku, więc na poziomie technicznym komunikacja nie była trudna. Bez problemu dogadywaliśmy się też na płaszczyźnie artystycznej. A co do różnicy w kontakcie z rodzimymi realizatorami, to mogę powiedzieć tylko tyle, że następny miks zrobi Polak. Wybierając zagranicznego miksera nie chciałem ujmować naszym fachowcom. Chciałem po prostu nadać płycie bardziej szlachetnego i międzynarodowego brzmienia, z którego, mam nadzieję, wszyscy są zadowoleni.

Na płycie zaśpiewały dziewczyny z formacji I Grades, tej samej, która towarzyszy Kamilowi Bednarkowi, podobnie jak on współpracowałeś też z Mesajah. Nie obawiasz się porównań, zwłaszcza że poruszacie się tej samej stylistyce?



Absolutnie nie. Jesteśmy kumplami ze sceny od wielu lat i wspieramy się we wszelkich działaniach. Poza tym każdy z nas ma inny styl. Co do współpracy z Mesajah, to wcześniej nagraliśmy już kilka utworów, dobrze się znamy i lubimy razem pracować. A skoro został poruszony temat Kamila, to teraz chyba czas na featuring z nim. O I Grades powiem tyle, że to najlepsze chórki na świecie. O ich obecność na swoich płytach zabiegają nawet gwiazdy z Jamajki. Brawo dziewczęta!

Gdzie widziałbyś siebie na polskiej scenie muzycznej za – powiedzmy – dziesięć lat?

Za dziesięć lat przede wszystkim chciałbym pozostać sobą – zdrowy, uśmiechnięty i chętnie przyjmowany na koncertach. Widzę siebie na scenie, w studiu, ale też u boku rodziny, z którą będę mógł cieszyć się z tego, co udało mi się osiągnąć mimo zawirowań i przeciwności losu. Chcę dużo grać i śpiewać i godzić to ciepłym rodzinnym życiem. A jak przy okazji udałoby się zgarnąć kilka Złotych Płyt, może jakąś Platynę, to byłoby super.

Komentarze: