Kasia Stankiewicz: "Uwielbiam bezpośredni kontakt z ludźmi"

Kasia Stankiewicz: "Uwielbiam bezpośredni kontakt z ludźmi"

Do tej pory zawsze jej ktoś pisał piosenki. Dzisiaj powraca z kolejnym solowym, ale jakże odmiennym, autorskim albumem - pisaliśmy niedawno na łamach Wyspa.fm. Jej najnowszy album „Lucy and The Loop” znalazł się naszym TOP10 polskich albumów roku 2014 za "zdecydowanie najbardziej zaskakujący powrót tego roku. Niespodziewany i pełny obfitych, ciekawych dźwięków.". Z Kasią Stankiewicz rozmawiał Maciej Tomczyk. 

Maciej Tomczyk, Wyspa.fm: Jest 20 października 2006 roku, czyli dzień wydania Twojej ostatniej płyty solowej...

Kasia Stankiewcz: ...„Mimikra”.

...Od tego momentu minęło dużo czasu. Dlaczego tak długo kazałaś czekać swoim fanom na wydanie płyty, o której chcę dzisiaj rozmawiać, a więc o „Lucy and the Loop”?

W moim przypadku robienie muzyki jest procesem, ja muszę się wypełnić jakimiś przeżyciami, trochę poczytać, pospotykać ludzi, dowiedzieć się czegoś, żeby potem usiąść do instrumentu i te nazbierane emocje przekazać światu. Nie umiem usiąść i zrobić piosenki miesiąc po miesiącu po to, żeby funkcjonować w mediach, to nie ja. Dlatego potrzebowałam dużo czasu to, żeby całą historię pokazać, bo zależało mi na tym, żeby była ona przede wszystkim dobra, mocna, żeby świetnie brzmiała i żeby za kilka lat była tak samo aktualna jak jest dzisiaj. A to jest długi proces. W przypadku „Lucy and the Loop” to było kilka lat głównie dlatego, że jestem samodzielnym producentem tej płyty i bardzo dużo czasu zabrało mi logistyczne organizowanie kolejnych etapów  tej produkcji, a poza tym jest też jedna rzecz – myślę, że potrzebuję czasu również z uwagi na to, że mam bardzo duży szacunek do słuchacza i uważam, że nie można mu dawać czegokolwiek tylko po to, żeby coś po prostu dać. Jeżeli chcemy powiedzieć coś, pokazać coś człowiekowi, to musi to być po prostu najlepsze.

Powiedz więc, jak ten proces powstawał, kiedy narodził się pomysł, skąd wzięła się Lucy, kim ona jest, o czym jest ta historia. Czy na to, że ten projekt powstawał i tak długo, i powstał w takiej formie, w jakiej jest, miały wpływ Twoje przeżycia osobiste?

Jestem fanką literatury i filmu, i bardzo często zdarzało się, że właśnie w literaturze i filmach miałam jakichś moich ulubionych bohaterów, ale często czegoś mi w nich brakowało. W pewnym momencie pomyślałam, że chcę stworzyć swojego bohatera, takiego, który będzie miał moje cechy, który będzie zaczynał i kończył tak jak ja chcę (śmiech). I pomyślałam sobie, że bohaterka mojej płyty będzie osobą, która jest już jednak rozdziewiczona mentalnie, bo musiała coś przeżyć, która jest młodą, ale już doświadczoną życiem osobą, którą poznajemy w dosyć trudnym momencie – wtedy, kiedy przeżywa coś bardzo ciężkiego, bo musiała podjąć jakieś decyzje czy właściwie z powodu decyzji, które podejmowała wcześniej, znalazła się w miejscu dla niej bardzo trudnym, specyficznym, nieprzyjemnym. Ona na naszych oczach, czy w zasadzie uszach, przeżywa transformację, i ta transformacja, jej przemyślenia, spotkania z ludźmi prowadzą do otwarcia, spotkania ze sobą, do polubienia siebie, w zasadzie, pokrótce mówiąc, jest to historia od ciemności do jasności, jest to historia, będąca symboliczną drogą od strachu do wolności. Bohaterka była mi potrzebna, ponieważ ja też przeżyłam swoją drogę od strachu do wolności, a nie mam w sobie na tyle odwagi, aby besztać się publicznie, z związku z tym wymyśliłam sobie bohaterkę, która będzie mówiła za mnie.

Czyli Lucy na swojej drodze spotyka ludzi, którzy jej pomagają, dzięki czemu bohaterka się otwiera i idzie do przodu.

To jest też tak, że na drodze do marzenia spotykasz ludzi, a każdy napotkany człowiek ma bardzo duży wpływ na twoje życie, mniejszy lub większy, ale jednak ma. „Lucy...” opowiada też o samotności. Myślę, że właśnie samotność jest taką rzeczą indywidualną, która nie polega na tym, że ktoś siedzi sobie sam w domu i z nikim się nie spotyka. Samotni jesteśmy w momencie, gdy musimy samodzielnie podjąć decyzję albo zmierzyć się z jakimś ważnym tematem w naszym życiu, wtedy nikt nie może pomóc, musisz pomóc sobie sam, wszystko jest w twojej głowie.

To zabrzmiało bardzo filozoficznie. Kasiu, zauważyłem, że zarówno na płycie „Lucy and the Loop”, jak i we wszystkich związanych z nią projektach nieustannie pojawia się liczba 10. To przypadek czy Twój zamysł?

To się zdarzyło całkiem naturalnie, dlatego że na płycie jest 10 piosenek, właśnie tak jak już powiedzieliśmy, każda piosenka jest jakąś emocją. Te wszystkie emocje układają się w jedną opowieść. Okazało się, że jest ona na tyle inspirująca, że poruszyła także twórców innych dziedzin sztuki. Wiele lat temu poznałam malarza z Wrocławia – Alfonsa Sielickiego – który był fanem mojej muzyki. Przyniosłam mu kiedyś świeżo nagraną płytę „Lucy and the Loop” i powiedziałam:  „Alfons, posłuchaj tego, to jest rzecz dla mnie teraz najważniejsza, i powiedz, co myślisz”. On po przesłuchaniu powiedział, że jak słuchał piosenek w pracowni, to pod wpływem tego zaczął malować pierwszy obraz. Po czym zadzwonił i mówi: „Namalowałem obraz pierwszy do „Lucy...”. Na co ja mówię: „Genialnie. Nie ma nic lepszego dla artysty niż to, kiedy inny artysta inspiruje się jego twórczością. A może byś tak przypadkiem namalował ich 10, do każdej piosenki?”. A on mówi: „Słuchaj, zabieram się za robotę”. Tak powstało 10 obrazów, każdy jest nazwany tytułem piosenki, a wystawa tych obrazów zamyka się w nazwie całego projektu, czyli „Lucy and the Loop”. Zanim powstały obrazy, powstało 10 zdjęć. Miałam niesamowite szczęście, bo będąc trzy lata temu na Islandii, w Reykjaviku, poznałam grupę artystów z różnych stron świata, byli wśród nich i Polacy, i rejkiawiczanie, i nowojorczycy.  Słuchając ze mną tej płyty, powiedzieli:”To jest przepiękna, plastyczna opowieść. Może byśmy ją pokazali na zdjęciach w jakiś niestandardowy sposób. Nie róbmy zdjęcia, które będzie do płyty, zróbmy 10 przepięknych artystycznych zdjęć”. Zaproponowali moodboard, a mnie tak bardzo mi się to spodobało, że usiadłam z wrażenia i pomyślałam sobie „tak, robimy to, dokładnie to robimy”. Potem tak samo zadziało się w przypadku rzeźb. To, że pewni twórcy zainspirowali się moją muzyką, zaispirowało mnie z kolei do stworzenia 10 etiud filmowych i zaczęłam o tym rozmawiać z reżyserami, których filmy bardzo lubię. Pewnego razu rozmawiałam z Gregiem Zglińskim, później z Kasią Klimkiewicz, Jackiem Borcuchem i mówię: „Słuchajcie, jest 10 piosenek, wybierzcie sobie jedną i każdy z was może zrobić do niej krótki obraz, krótką etiudę, które później połączymy w cały film”. Wszystkim tym twórcom pomysł się spodobał, więc etiudy są w trakcie realizacji. Jest tego bardzo dużo, ale dla mnie najważniejsza jest nadal muzyka, ta opowieść muzyczna, najważniejsze jest to, że udało mi się osiągnąć coś niesamowitego, że ta płyta świetnie brzmi. Przy tej płycie miałam szczęście do pracy z ludźmi, którzy mają otwarte umysły. Najpierw był Londyn, później to była Islandia, Polska, Wisła, po to, by ostatecznie wylądować w Nowym Jorku. Mam takie poczucie, że ta „Lucy...” w zasadzie łączy w sobie potencjały wszystkich tych miejsc. To jest dla mnie mój największy i osobisty sukces. Cieszę się, że mogę się dzielić tą muzyką i opowiadać o niej ludziom.

W mojej ocenie dokonałaś czegoś wielkiego, ponieważ połączyłaś artystów z całego świata. Londyn, Reykjavik, Nowy Jork, Polska. Zatem to praca zespołowa.

Tak się złożyło. To jest mój wielki sukces. Pod koniec tego roku planuję stworzyć dużą wystawę, która będzie łączyła te wszystkie dzieła sztuki – i rzeźby, i obrazy, i etiudy. Być może będzie także połączona z koncertem, bo koncerty też są niesamowite, mają specjalną oprawę wizualną, która powstała specjalnie do każdej piosenki po to, aby tę historię jeszcze bardziej podkreślić, więc naprawdę dzieje się tego dużo i mam nadzieję, że na koniec roku uda mi się połączyć to wszystko w jednym miejscu, co też byłoby naszym i moim wielkim sukcesem.

Opowiedz jakie są Twoje plany na ten rok w związku z płytą „Lucy and the Loop” i jej promocją.

Pod koniec marca zaczynam kręcić klip do kolejnej piosenki, to będzie utwór „As I see”, ponieważ w głosowaniu facebookowiczów okazało się, że jest to piosenka, która najbardziej się podoba, więc to do niej robimy kolejny obraz. Później ruszam w press tour połączony z trasą koncertową w rozgłośniach radiowych po Polsce. Będzie to również 10 koncertów, ponieważ ta magiczna cyfra 10 cały czas się przewija, więc to będzie press tour i koncerty w 10  miastach Polski. Następnie zaczniemy promocję trzeciego singla, przy tej okazji pojawią się wszystkie medialne wydarzenia, które towarzyszyły promocji pierwszego singla, bo chcę też zwrócić uwagę na to, że we wrześniu ubiegłego roku, kiedy odbywała się promocja pierwszego singla z tej płyty pt. „Lucy”, udało mi się zrealizować niezwykły pomysł – nakręciłam na Islandii, z francuską agencją Paperboys, przepiękny obraz. Zależało mi na tym, żeby ludzie w całej Polsce mogli się dowiedzieć, że taki obraz powstał. Zrobiliśmy premierę tego klipu w 10 miastach przy kinach letnich. Pamiętam, jak ludzie w wytwórniach, wątpiąc, pukali się w głowę i mówili: „Słuchaj, po co Ci w ogóle takie działania, po co Ty to robisz? Weź po prostu zwyczajnie puść klip do sieci i będzie się działo”. Natomiast to działanie było tak niesamowite. Zrobiliśmy premierę właśnie w 10 miastach w Polsce tego samego dnia, o tej samej godzinie i okazało się, że efekt takiej premiery był niezwykły, ponieważ myśmy po kilku godzinach mieli kilkadziesiąt tysięcy odtworzeń, dzisiaj jest ponad 200 tysięcy i to jest wynik, który dla mnie jest też przepotężnym sukcesem, dlatego że jest to muzyka, przy której naprawdę trzeba się zatrzymać. Myślę, że moja intencja jako twórcy została osiągnięta i spełniona, ponieważ najbardziej zależało mi na tym, żeby bez względu na to, czy komuś się ta muzyka podoba, czy nie, to ktoś jest w stanie się przy niej na chwilę zatrzymać. Tak pokrótce, chociaż bardzo długo mówię.

Kasiu, bardzo lubię takich rozmówców, którzy potrafią wyczerpać temat do cna. Ten projekt, o którym wspomniałaś, czyli 10 projekcji w 10 miastach, to było, że tak powiem, badanie na żywym organizmie, dlatego tak wiele satysfakcji Wam dało. Jeśli wrzucasz coś do sieci, to wiesz, co się dzieje z tym dzieje, jaki jest odzew, można zobaczyć, ile jest wejść, odsłon. Natomiast to, co można zaobserwować, kiedy ludzie obcują z muzyką na żywo, kiedy widzą obraz, kiedy czują ten przekaz, to jest całkowicie, absolutnie, coś niesamowitego, coś innego.

Dokładnie, ale wiesz co? Ja jako osoba, która robi muzykę, uwielbiam bezpośredni kontakt z ludźmi. Dlatego koncerty są dla mnie tak ważne i dlatego tak bardzo cieszę się z faktu, że mam możliwość, poprzez internet, dzielenia się z ludźmi tym, co robię, ponieważ mam natychmiastowy odzew. I to jest najbardziej cenne, dlatego że jeszcze w latach 90. byliśmy uzależnieni od bardzo hermetycznego środowiska telewizyjno-radiowego. Natomiast w tym momencie, czy to poprzez sieć, czy dzięki jakiemuś oryginalnemu pomysłowi, jak w przypadku właśnie tych premier w 10 miastach, możemy bezpośrednio połączyć się z ludźmi, którzy mówią, że im się to podoba lub też nie, ale zawsze jest to opinia, która bezpośrednio do ciebie dociera, i dla ciebie też jakaś nauka, tak? To też kolejny krok do przodu. Ja to bardzo lubię i doceniam w mojej pracy. Uwielbiam kontakt z ludźmi.

Czy oprócz tego, co planujesz na koniec tego roku, możemy liczyć na jakąś trasę koncertową w ciągu najbliższych miesięcy?

Marzyłoby mi się zagrać trasę po filharmoniach i teatrach z UV mappingiem, który powstaje. To są takie projekcje, które miałyby być wyświetlane na dwóch ekranach – na scenie, za plecami artystów, oraz na ekranie supportującym. Te prezentacje, projekcje UV mappingowe miałyby być jakąś konkretną historią, z którą ja też współgram, ta historia współgra z rytmem, podbija emocje, daje energię i też jednocześnie wchodzi w interakcję z publicznością. Ja to tworzę w tym momencie i moim wielkim marzeniem jest to, żeby pod koniec tego roku właśnie to zrobić. Mam jeszcze jedno marzenie, żeby grać koncerty, jak najwięcej koncertów z tym materiałem. W ogóle marzę o tym, ponieważ jestem już po kilku koncertach z materiałem do płyty „Lucy and the Loop” i to, co się dzieje na scenie i na widowni, jest czymś niezwykłym, ponieważ ten moment, kiedy artysta wychodzi na scenę, już po tej wieloletniej pracy, jest też nagrodą i świętem. Jednocześnie mam też możliwość wymieszania mojej wielkiej energii z wielką energią ludzi, którzy na te koncerty przychodzą, więc to jest niesamowite doświadczenie i gdybyśmy mieli przyjemność zaprosić Twoich słuchaczy na te koncerty albo nawet przyjechać do Was, to myślę, że moglibyśmy przeżyć coś wspaniałego.

Nie wątpię. Kasiu, na scenie jesteś już bardzo długo, Twój debiut miał miejsce w 1995 roku na małej scence w telewizji, pamiętasz ten występ?

No pewnie, że pamiętam. To był sztos! Miałam 17 lat, byłam przed maturą, pojechałam do programu „Szansa na sukces”, praktycznie w ogóle nie znając repertuaru zespołu Varius Manx. To było szaleństwo z mojej strony. Wylosowałam piosenkę, której tytuł niczego mi nie mówił. Pamiętam wszystko do dzisiaj, i jak widzę to nagranie, a to było 16 czy 17 lat temu, dzisiaj, to jestem z siebie dumna. To było niesamowite, mam motylki w brzuchu, kiedy to widzę, tak samo jak mam motylki w brzuchu, kiedy oglądam moje pierwsze teledyski, które nakręciłam jeszcze z zespołem Varius Manx, i kiedy widzę koncerty, które graliśmy na początku. To też była niesamowita rzecz ze względu na to, że mieliśmy możliwość spotkania się z tysiącami ludzi, nie tylko w Polsce, ale też na świecie. To było niesamowite.

Odnośnie do 17 lat Twojej pracy artystycznej, powiedz proszę, jak Ty się zmieniłaś? Gdzie szukałaś inspiracji? Na czym się wzorowałaś? Jak to wyglądało?

Generalnie jestem osobą, która idzie do przodu, bardzo lubi się rozwijać. Nie mam czasu na to, żeby patrzeć za siebie, więc zmieniam się każdego dnia i najwięcej o mnie, o moich przemyśleniach i przeżyciach przez te 17 lat można się dowiedzieć właśnie z mojej muzyki, ponieważ wychodzę z założenia, że w muzyce można opowiadać o rzeczach prawdziwych, o rzeczach, które jeżeli ciebie poruszają, to jest też szansa, że poruszą kogoś innego. W związku z tym moje teksty są dość osobiste, czasami ekstremalnie osobiste, ale mam wrażenie, że zawsze z szacunkiem, z szacunkiem do słuchacza. Przez te lata  nauczyłam się przede wszystkim tego, żeby podążać własną drogą, żeby nie słuchać tego, jak ktoś mówi ci, że się czegoś nie da, bo nie ma nic gorszego niż spełnianie cudzych oczekiwań. Na przełomie lat 90. i 2000 roku miałam podpisany kontrakt z wydawcą, który oczekiwał ode mnie stworzenia tak zwanego „hita”. Przynosiłam kolejne, piosenki, kolejne dema, kolejne rzeczy, które spotykały się z odrzuceniem. W końcu powiedziałam: „Słuchajcie, skoro przynoszę wam piąte demo i wam się to nie podoba, to może mnie po prostu zwolnijcie mnie z tego kontraktu”. Oni mówili: „Nie, nie zwalniamy cię, będziesz po prostu leżeć na półce”. No i to mogło trwać w nieskończoność, mogłam nie wydawać płyt do dzisiaj, bo ten kontrakt mnie blokował na wiele, wiele lat. No, ale mój ówczesny przyjaciel zmotywował mnie do tego, żeby zatrudnić mecenasów i ludzi, którzy z tego kontraktu mnie wyciągną. Po dziewięciu miesiącach walk wreszcie się to udało. Wreszcie mogłam zacząć wydawać muzykę. I to było takie przeżycie, które utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę wydawać moje płyty samodzielnie. I od 2001 roku to robię. Tak powstały „Extrapop”, „Mimikra” i „Lucy and the Loop”. To są płyty, których ja jestem wydawcą, producentem. Dystrybuuję je tylko w umowie z dużymi labelami. To jest bardzo ciężka droga, bo jestem sobie sama szefem i muszę siebie i swój mózg stymulować każdego dnia do działania i inspirować mnóstwo ludzi, z którymi pracuję. Natomiast jest to taka rzecz, która daje mi możliwość robienia muzyki, którą ja kocham, którą czuję i dzięki temu mogę nie okłamywać słuchacza.

I to są Twoje muzyczne dzieci, prawda?

No pewnie, że tak!

Dziękuję za rozmowę!

----
Maciej Tomczyk jest prezenterem Radia Pulse 98.4 fm w szkockim Glasgow. Przygotowała: Justyna Szmidt

Komentarze: