WYWIAD WYSPA.FM: SeQ (HIPGNOSIS)

WYWIAD WYSPA.FM: SeQ (HIPGNOSIS)

Zapraszamy do lektury pierwszego w tym roku wywiadu Wyspa.fm. Tym  razem na nasze pytania odpowiedział SeQ – perkusista zespołu HIPGNOSIS. Wywiad przeprowadził Przemysław Kokot.

Jestem po przesłuchaniu Waszego najnowszego krążka, iście hipnotyzująca muzyka. Skąd czerpiecie inspiracje?

Dziękuję! Z wielu ukochanych przez lata płyt – tu jak widać choć trochę przyznałem się do „nie bycia” nastolatkiem – od zawsze mnie fascynujących: od niemieckiej elektroniki począwszy ( Schulze, Tangerine Dream ) poprzez Hawkwind i wiele podobnych. Ale też chyba mogę mówić o fascynacjach pozamuzycznych, np. dla mnie prywatnie najważniejszą przeczytaną powieścią jest „Diuna” Herberta, bardzo ważnym kiedyś filmem „2001: Odyseja kosmiczna”. Czyli znowu Przestrzeń …
Kiedyś sporo uczyłem się fizyki, do niedawna mieliśmy w składzie człowieka, który faktycznie jest fizykiem i aktywnie uczestniczy w badaniach w Genewie, w CERN’ie ( chodzi o Ijona, który ze względu na pracę właśnie musiał zrezygnować z uczestnictwa w projekcie Hipgnosis ), więc właściwie naturalnie to wszystko przyszło. Poza tym zależy nam na bardzo, bardzo szczerym podejściu do tego, co robimy, pod każdym względem. Tematycznym również. Piszę na przykład o ateiżmie, bo jestem ateistą i myślę, że to ważne. I tak dalej …

Spróbujcie określić rodzaj Waszej muzyki, chyba ciężko ją zaszufladkować w jeden określony nurt, słuchając najnowszej płyty znalazłem co najmniej 3,4 całkowicie odbiegające od siebie nurty. Odrobina jazzu, wymieszana z elementami etnicznymi, od czasu do czasu cięższe uderzenie. A jak Wy to określacie? Czym jest muzyka Hipgnosis?

Raczej wcale nie określamy, a jak już bardzo musimy to przypasowałbym hasło „space rock”. Ale tak naprawdę to robimy taką muzykę – przynajmniej mogę powiedzieć za siebie – jakiej z przyjemnością sami słuchalibyśmy. Ważniejsza jest idea pewnej „hipgnozy” i transu, dlatego nie mówimy nic podczas koncertów, gramy je jednym ciągiem, żeby ani ludzi, ani siebie nie rozpraszać. I jesteśmy bardzo szczęśliwi, kiedy udaje nam się publikę za sobą pociągnąć.

Nigdzie nie podajecie swoich imion, nazwisk, tylko posługujecie się pseudonimami, dlaczego?

W pewnej kontrze do tabloidów i włażenia z butami w cudze życie, na wyraźne zresztą życzenie pewnej grupy czytelników; wymyśliliśmy więc sobie, że zrobimy ten zespół anonimowym. Nie jesteśmy znanymi ludźmi, ale każdy coś tam w swoim życiu już wcześniej zagrał i zdecydowaliśmy się nie korzystać z tego – po prostu albo stworzymy coś na tyle wartościowego, że przebijemy się samą jakością swoich dźwięków, albo najwyraźniej nie będą one godnymi zapamiętania. To wiele na początku utrudniło, ale mam wrażenie, że niektórym naszym słuchaczom bardzo odpowiada takie podejście i wiernie za nami stoją. To  cenne.

A jak się w ogóle poznaliście? Jak doszło do założenia zespołu?

Ponad 8 lat temu, kiedy wywalono mnie z kolejnego składu – bo perkusista to taki rzemieślnik do zatrudniania i czasami również wyrzucania, postanowiłem sobie, że nigdy więcej. Co tu dużo gadać, to taka trochę ambicjonalna historia. Ale daleko ważniejsze było to, że zdałem sobie sprawę, że mam już trochę lat, sporo doświadczeń i czas najwyższy zająć się czymś całkowicie swoim. Dlatego zawsze powtarzam – z pełnym przekonaniem – że Hipgnosis to dla mnie ostatni zespół w życiu. Tutaj mogę tworzyć w nieograniczony sposób to, co naprawdę chcę, ludzie z którymi gram nie tylko chętnie w tym uczestniczą, ale także doskonale rozumiejąc ramy zespołu, dokładają od siebie mnóstwo fajnych rzeczy, więc nie ma potrzeby myśleć o czymś innym albo o jakichś pobocznych projektach. Takowe powstają zwykle jako wyraz niemożności zrealizowania jakichś zamierzeń w macierzystym zespole, ale skoro mogę w Hipgnosis w pełni się spełnić to po co? Reszta ludzi chyba podobnie, chociaż oczywiście nikt im nie broni próbowania czegoś odmiennego, byle nie kosztem tej grupy.

Potem rozejrzałem się wokoło, udało mi się po latach znaleźć PiTa, basistę z którym kiedyś grałem w pierwszym dosłownie zespole, dotarłem też do KuLi, której głos z kolei już dawno temu usłyszałem i od początku chodził mi po głowie, bo to nieprzeciętne zjawisko. I tak klocek po klocku udało się zbudować to wszystko. Może też dlatego jesteśmy tak odporni na różne złe czynniki, bo na mocnych podstawach zostało stworzone i bez przypadkowych decyzji.

Macie niezwykle kolorowe, piękne okładki oraz książeczki dostarczane z płytami, sami bierzecie udział przy ich realizacji? Czy koncepcja przychodzi z zewnątrz od osób trzecich?

Generalnie sami, chociaż oczywiście w każdym przypadku korzystaliśmy z fachowej pomocy. Lubię być przy powstawaniu każdego elementu produkcji i mieć na to wpływ, bo nie chciałbym czegoś wbrew sobie.

Trochę wyjątkiem jest ostatnie wydawnictwo, czyli box z winylowymi realizacjami naszych studyjnych płyt, ale tutaj też nie mamy zastrzeżeń, zresztą oprawa graficzna była z nami konsultowana.

Czy skład zespołu jest stały, czy współpracujecie podczas nagrań płyt lub koncertów z innymi muzykami?

Generalnie mocą tego zespołu jest stabilność składu, zresztą nie tylko próby i koncerty nas łączą, ale też po prostu przyjaźń. Jesteśmy zgraną paczką, bardzo lubimy ze sobą przebywać, choć też cenimy to, że czasem mamy ochotę nie być razem – i nic złego wtedy się nie dzieje.
Oczywiście bywały zmiany, nawet kilka, różne były tego powody, ale to raczej rzadkość niż reguła. Na płytach owszem, miewamy gości, nic w tym dziwnego, zresztą zaproszony na „Relusion” Little Raven po paru miesiącach został jednym z nas! I tak pomaleńku to się toczy …

A jak się odnajdujecie na rynku muzycznym? 8 lat na scenie to już dość sporo, macie swoje miejsce? Czy ciągle o nie walczycie?

Po pierwsze coraz trudniej mówić o „rynku”. O ile to jądro pop, regularnie pojawiające się w telewizji można nazwać w Polsce rynkiem, to ta przytłaczająca większość, do której i my się zaliczamy bardziej istnieje dzięki internetowi i tym podobnym. Dla mnie to nie jest fajna sytuacja, kocham czasy i na takich się wychowałem, kiedy wielkie zespoły sprzedawały miliony płyt, które nie były dostępne gdziekolwiek za darmo, więc trzeba było za nie zapłacić i tym większą, również ekonomicznie wartość przez to miały. Taki świat chyba odchodzi już coraz bardziej, a w tym nowym „ściągnę sobie wszystko” nie czuję się dobrze. Nie lubię być okradanym i nie mam zamiaru tego akceptować na zasadzie, że „tak po prostu jest”.
Kiedy chodziłem do szkoły i kupienie sobie pierwszej własnej płyty ( „Wish You Were Here” Pink Floyd ) równało się rezygnacji z półrocznego kieszonkowego, nikt nie mówił, że coś ukradnie, bo go nie stać na oryginał. Oczywiście wszyscy nagrywali sobie wszystko na szpulowe lub kasetowe magnetofony, jasne że tak, ale muzyka nadal była na pewnym „ołtarzyku”, była czymś unikatowym i szczególnym i przede wszystkim w każdym siedziała zdrowa chęć, żeby „to” jednak mieć na własność. Dzisiaj sporej części użytkowników w ogóle nie przychodzi do głowy, żeby muzykę lub filmy kupować. W zasięgu jest wszystko i za darmo, więc nie tylko nie jest szanowane, ale też nie sprawia takiej frajdy. Dlatego niedobitki kolekcjonerów tak bardzo cieszą się z wszelkich limitowanych czy też specjalnych wydań, bo to wielka radość mieć coś, co ma na przykład tylko 500 osób na świecie. I dlatego w ten sposób wydaliśmy właśnie wspomniany wcześniej box. Jest go 500 sztuk i więcej nigdy nie będzie.
Nie wiem, czy mamy swoje miejsce w tej układance. Na pewno z pokorą musimy powiedzieć, że wciąż jesteśmy niszowym zespołem – i pewnie takim pozostaniemy. Z drugiej strony od pewnej liczby osób dostajemy czytelne sygnały, że jesteśmy dla nich czymś ważnym, że śledzą z sympatią nasze poczynania – więc jakieś to miejsce, choć zapewne skromne, chyba mamy. Zresztą czasami mam wrażenie, że dla innych zespołów też jesteśmy czymś, na czym może się wzorują – nie tyle muzycznie, co w przyjmowaniu pewnej postawy, podejścia do swojej twórczości. To akurat jest wielka satysfakcja.

Jakie są plany zespołu na 2013 rok?

Teraz po odejściu Ijona musimy przegrupować siły, jest kilka wersji wydarzeń, zobaczymy jak to się potoczy. Niezależnie od tego czy skład zasili ktoś nowy czy nie, musimy te dźwięki przerobić na trochę inne instrumentarium. Poza tym czas najwyższy zająć się nowymi pomysłami i pomyśleć cokolwiek o nowej płycie. Na pewno nie zrobimy jej w tym roku, bo musi dojrzeć, jak każda produkcja Hipgnosis.
W kwietniu powrócimy do koncertowania, będzie to kilka grań z zaprzyjaźnionym belgijskim Quantum Fantay i wtedy sprawdzimy w bojowych warunkach odświeżone wcielenie i być może jakieś nowe utwory.

Dzięki za rozmowę

Również dziękuję, pozdrawiam.

Komentarze: