WYWIAD: Ania Dąbrowska

WYWIAD: Ania Dąbrowska

19 października 2012 ukaże się nowy album Ani Dąbrowskiej pt. „Bawię się świetnie”. Następca bestsellerowego krążka „Ania Movie” (60 tys. egzemplarzy) jest pierwszą autorską płytą Ani po 4 letniej przerwie. Nowa płyta to 10 piosenek opowiadających o współczesnej kobiecie i samotności w wielkim mieście.  Zapraszamy do przeczytania wywiadu z artystką.

- Mówiłaś nieraz, że tworzenie muzyki, to spotkanie z samą sobą – ukrytymi myślami i uczuciami. Co wyłoniło się przy tej płycie?

Ania Dąbrowska:  Przekroczenie trzydziestego roku życia sporo zmienia. Coraz więcej od siebie wymagam. Emocje, które wcześniej pozwalały mi tworzyć muzykę, dziś są niewystarczające, wydaja mi się tanie. Zwyczajnie się znudziłam – rzeczami i sprawami, które mnie otaczały, tematami, którym dotąd poświęcałam teksty piosenek. Teraz chcę, żeby muzyka dawała mi silniejsze emocje. Chcę więcej prawdy. Chcę zamknąć oczy i przeżywać. Na piątą płytę wybrałam tylko takie utwory, które są dla mnie ważne i które mogę zaśpiewać z uczuciem. Myślę, że są dojrzalsze.

- Jesteś na płycie bardzo szczera. Śpiewasz w pierwszej osobie, bez osłon: poetyckich metafor czy chórków. Zdziwiło cię, że jesteś do tego zdolna?

Ania Dąbrowska:  Miałam poczucie, że już czas się otworzyć. Zaryzykować i nie być tylko obserwatorką. Przełamanie tej bariery nie przyszło mi łatwo, bo jestem skryta. Kiedy przytrafia mi się problem, radzę sobie sama i niczego nie pokazuję. Chyba nawet najbliżsi mnie nie znają. Dotąd bałam się pisania o sobie, dylematach i sprawach intymnych. Nie chciałam, żeby ludzie dowiedzieli się więcej. A z drugiej strony chcę być szczerą piosenkarką i przekazywać ważne treści, więc korciło mnie, żeby się podzielić tym, co myślę. Najtrudniej było zacząć. Szybko okazało się, że to wcale nie jest bolesne.

- Poczułaś ulgę?

Ania Dąbrowska:  Każdy ma w sobie głos, który mówi mu, co jest dobre, a co złe. Ale staramy się go zagłuszać. Robimy coś złego w ukryciu i zapominamy, bo wygodniej się wybielić. Ja też chciałam uchodzić za lepszą wersją samej siebie, aż wreszcie ten prawdziwy głos dopuściłam. Kiedy zaczęłam pokazywać teksty różnym ludziom, przekonałam się, że rozumieją, bo czują podobnie.

- Pamiętasz czas przemiany z dziewczyny w kobietę?

Ania Dąbrowska:  Słabo, bo byłam wtedy w ciąży, w tym stanie trudno skupić się na czymkolwiek poza dzieckiem. Potem zaczęłam patrzeć w lustro z poczuciem, że jest inaczej, ale niekoniecznie źle.

- Wierzysz kobietom, które mówią, że z wiekiem są ze sobą coraz szczęśliwsze?

Ania Dąbrowska:  Długo byłam wobec takich opowieści podejrzliwa. Wciąż leczę się z nielubienia siebie. Dużo czasu straciłam na kompleksy, teraz widzę, że niepotrzebnie. W ogóle marnowałam czas, a mogłam pracować i rozwijać się. Apetyt na życie naprawdę rośnie, niestety też szybciej się męczysz, a o satysfakcję trudniej.

- Wszystkie twoje płyty miały w sobie ładunek melancholii, ale na tej coś się zmieniło. Opowiadasz o życiu, które rozmija się z oczekiwaniami, o uciekaniu przez sobą. Czy to najsmutniejsza z twoich płyt?

Ania Dąbrowska:  Nie, to moment pogodzenia ze sobą, z rzeczywistością. Obejmuję życie i upływający czas – akceptuję je. W ciągu ostatnich kilku lat wiele się zmieniło. Zostałam mamą, zyskałam nową tożsamość. Żeby ją stworzyć, musiałam zburzyć poprzednią. To boli, bo na chwilę stajesz się nikim, jesteś zagubiona, łapiesz doły i pytasz: czy to wciąż ja? Wcześniej wyobrażałam sobie, że kiedy urodzę dziecko, automatycznie stanę się innym człowiekiem. Tymczasem sprawa okazała się bardziej skomplikowana: moje potrzeby i myśli nie zniknęły. Jestem, ale już w innym życiu. Pogodzenie się z tym nie przychodzi łatwo. Teraz stoję już po drugiej stronie, ale jeszcze się oglądam z sentymentem i próbuję pożegnać się z tamtą dziewczyną.

- Czy ta przemiana zbliżyła cię do twojej mamy? Znalazłaś jakąś uniwersalną prawdę o kobietach?

Ania Dąbrowska:  Mój stosunek do mamy zmienił się diametralnie. Zobaczyłam w niej kobietę. Teraz ją rozumiem. Wiem, że czuła kiedyś to, co ja teraz. Dużo jej wybaczyłam, bo wiem, jak bardzo rodzic się miota, jak bezradny jest z powodu wielkiej miłości i troski. Tyle jest strachu, zagubienia. Chce się jak najlepiej, a łatwo popełnić błąd.

- Studiowałaś psychologię i należysz do pokolenia rodziców świadomych wpływu, jaki wychowanie ma na życie dziecka. Ta wiedza pomaga czy paraliżuje?

Ania Dąbrowska:  Na pewno pomaga. Choć łatwo mi mówić, bo mam bardzo spokojne i wesołe dziecko, nie sprawiające problemów. Wydaje mi się, że nie ma w tym naszej zasługi – Staszek taki się urodził. Najlepszym sposobem na wychowanie szczęśliwego dziecka jest poświęcanie mu czasu. Brzmi lekko, a wymaga dużego zaangażowania, pomysłowości, cierpliwości.

- Jest na płycie piosenka dla Staszka. Uchwyciłaś w niej nie tylko więź mamy z dzieckiem, ale też przemijanie. Śpiewasz o tym, że nie zawsze będziecie tak blisko.

Ania Dąbrowska:  Coraz wyraźniej dociera do mnie, że wszystko ma swój kres. Ta więź też zostanie kiedyś przerwana, dla dobra nas obojga. Będziemy musieli ją przekształcić w dorosłą relację. To trudne, bo miłość do dziecka jest tak mocna i bezwarunkowa, że zaciera upływ czasu – dla matki syn na zawsze pozostaje małym chłopcem. Najważniejsze jest dla mnie, żeby chciał być dobrym człowiekiem. I wiedział, co dobre, a co złe.

- Dziewczyny w twoim wieku wydają książki „Macierzyństwo non-fiction”, piszą bloga Bachormagazyn.pl, rozprawiają się z mitem macierzyńskiego szczęścia. Twoja płyta też się w ten nurt wpisuje, bo jest opowieścią o prozie dorosłego życia. Dlaczego odkłamanie wyobrażeń na temat bycia mamą jest takie ważne?

Ania Dąbrowska:  Bo macierzyństwo może być gorzkim doświadczeniem. Kiedy jesteś w ciąży, nikt nie wyprowadza cię z błędu ani nie uświadamia, co się wydarzy. Ja na początku doznałam szoku – fizycznego i psychicznego. Ciągle się dziwiłam, że mam dziecko i kompletnie przeorganizowanie życia. Nie wierzę w nadejście dobrego momentu na rodzenie dziecka, odkładanie tej decyzji niczego nie ułatwia. Miałam szczęście, że nie podejmowałam jej świadomie. Staszek się nam przytrafił i bardzo się z tego cieszę. Planowanie nie jest niczym przyjemnym.

- A muzykę da się zaplanować?

Ania Dąbrowska:  Większość moich płyt to owoce naturalnego procesu, ale przy „W spodniach czy w sukience?” działaliśmy z planem. Po prostu przyszedł czas na wydanie kolejnego albumu, więc wzięliśmy się do pracy. I wtedy przekonałam się, że warto czekać na właściwy moment. Muzyka, która nie powstaje z głębokiej potrzeby, to stracony czas.

- Na nowej płycie opisujesz miłość do syna, i inne uczucia, w niewielu słowach. To świadoma taktyka , żeby w świecie, w którym wszyscy gadają dużo i bez sensu, mówić oszczędnie?

Ania Dąbrowska:  Piosenkę dla Staszka napisałam jednym tchem, jak list. Wszystkie teksty tworzę intuicyjnie, a ich redagowanie zostawiam innym. Język, którego używam, wynika z tego, kim jestem – nie mam potrzeby szukania bardziej wyrafinowanych słów na określenie siebie i uczuć. Interesuje mnie przekaz.

- Uważasz, że jest na niego miejsce? Przecież coraz więcej miejsca zajmują media, w muzyce też trudniej o treść.

Ania Dąbrowska:  Ta masa bzdur, która nas zalewa, daje poczucie bezpieczeństwa. Nie chcemy zbyt wiele prawdy, bo ona nas przeraża. Gdyby nie hormony szczęścia, które pozwalają nie myśleć o przemijaniu i końcu świata, nie dalibyśmy rady. Śmierć zaczyna nas interesować po 80-tce. A i to niekoniecznie, bo widuję staruszków, którzy przy stole rozmawiają o pieczeniu szarlotki, zamiast zgłębiać istotę życia.

Ale każdy musi się kiedyś zmierzyć z prawdą o sobie. Ja zdecydowałam się akurat teraz i mogę tylko mieć nadzieję, że inni będą chcieli mnie taką przyjąć.

- Szczerzy artyści zwykle triumfują?

Ania Dąbrowska:  Prawda sprawdza się w sztuce, bo łatwo ją dostrzec. Każdy potrafi intuicyjnie odróżnić autentyczność od sztuczności. Ostatnim dowodem jest Adele i jej album „21”. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że to jest szczera płyta. Przynosi równowagę dla popowej papki. Ci sami ludzie, którzy lubią Adele, słuchają również Lady Gagi. Potrzebujemy ich obu.

- Płytą „Ania Movie” żegnałaś się z muzyką retro. Nowa płyta to zupełnie inne brzmienie. Powierzyłaś jej kształt dwóm młodym facetom. Dlaczego?

Ania Dąbrowska:  Od jakiegoś czasu tworzymy we trójkę z Olkiem Świerkotem i Kubą Galińskim. Spotykamy się w studiu, piszemy piosenki. Dobrze się rozumiemy, choć mamy różne gusta. Było dla mnie oczywiste, że produkcję muzyczną oddam w ich ręce. To była słuszna decyzja. Dzięki chłodnemu, gitarowemu brzmieniu osiągnęliśmy lepszy efekt. A ponieważ one przypominają wysypywanie emocjonalnego gruzu, nie ma miejsca na ozdobniki. Potrzebna była raczej matematyczność. Udało się, muzyka wzmacnia teksty.

-  Śpiewasz o znużeniu, trupach w szapie, uciekaniu. Które z tych uczuć jest najgorsze?

Ania Dąbrowska:  Najtrudniej było przyznać, że oszukuję samą siebie. Zapędziłam się, galopowałam bez refleksji. Bawiłam się, imprezowałam, ale się nie zastanawiałam. I wyhamowanie było najcięższe.

- W nowy sposób opowiadasz o miłości. Czym ona jest dla ciebie teraz?

Ania Dąbrowska:  Na pewno pożegnałam wielką romantyczkę, jaką byłam na poprzednich płytach. Piszę o kobietach i mężczyznach z perspektywy osoby będącej w dziesięcioletnim związku. Przetrwaliśmy niejedno tąpnięcie. Związek to sinusoida, seria kryzysów i upadków. Ale po czasie można się w sobie znów zakochać – mocno i naprawdę, za każdym razem inaczej. I tak aż do głębokiej bliskości. Ktoś wrasta w ciebie i twoją tożsamość do tego stopnia, że nie możesz już bez niego istnieć.

Komentarze: