Słynna ballada ma już ćwierć wieku!
Opinia Wyspy.fm

Słynna ballada ma już ćwierć wieku!

7 sierpnia minęło dokładnie 25 lat od premiery „Pornograffitti” - najpopularniejszej płyty amerykańskiego zespołu Extreme. Płyty, która przyniosła grupie sławę i duże pieniądze, ale zarazem stała się przekleństwem i zaważyła na jej dalszych losach.

„Pornograffitti” to drugi album w dyskografii zespołu z Massachusetts. Przyznam szczerze: dawno nie słuchałem jej w całości, z okazji tak zacnego jubileuszu postanowiłem sprawdzić jak płyta broni się po latach. Wnioski? Muzyka Extreme nie zestarzała się ani trochę, wciąż robią wrażenie wokalne popisy Gary'ego Cherone oraz gitarowy kunszt Nuno Bettencourta – dwóch filarów Extreme. Amerykanie dokonali na „Pornograffitti” czegoś niezwykłego: umiejętnie połączyli ze sobą rockową komercję (co kawałek to potencjalny hicior, zresztą aż cztery single weszły na listę „Billboardu”) z artrockową finezją. Album skrzy się od pomysłów: mocne rockowe riffy sąsiadują z funkową sekcją dętą, jest nawet trochę rapu skrzyżowanego z rockowym czadem, no i porcja akustycznego grania...

Jest i oczywiście „More Than Words”... Największy przebój z tej płyty i – jak się miało później okazać – największy przebój w karierze Extreme. Piękna ballada, swego czasu nie sposób było nie trafić na nią w MTV (kiedy ta stacja jeszcze nadawała muzykę, a nie Kardashianów), stały punkt różnych składanek ze słowem „Love” w tytule...

Ogromny sukces, ale i zarazem wspomniane na wstępie przekleństwo dla zespołu, którego nagle większość zaczęła kojarzyć wyłącznie z „More Than Words” i domagać się kolejnych tego typu kompozycji. Co niestety odbiło się na wynikach sprzedaży dwóch następnych płyt  i w konsekwencji na rozpadzie kapeli w 1996 roku.

Szkoda, bo potencjał mieli ogromny, co potwierdzili na „Three Sides To Every Story” - dla mnie najlepszym albumie w ich dyskografii.
W XXI wieku Extreme powrócił na scenę i do studia, niestety muzycy nie powrócili do dawnej wysokiej formy... Pozostają więc wspaniałe płyty z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. No i oczywiście „More Than Words”, które chyba nigdy się nie zestarzeje...

Komentarze: