Lao Che: "Potrzebowaliśmy nowego bodźca do działania"

Lao Che: "Potrzebowaliśmy nowego bodźca do działania"

Premiera płyty „Dzieciom” Lao Che to jedno z największych muzycznych wydarzeń 2015 roku w polskim showbusinessie. Zespół z Płocka znów zaskoczył fanów, zarówno konceptem płyty, jak i samą muzyką, mocno różniącą się od dwóch poprzednich wydawnictw. O kulisach nagrywania albumu, wierszach Brzechwy, odznaczeniach wręczonych przez Prezydenta RP i paru innych sprawach porozmawialiśmy z Michałem „Dimonem” Jastrzębskim – perkusistą zespołu.

Robert Dłucik, Wyspa.fm: Słuchając „Dzieciom” można odnieść wrażenie, że zatęskniliście trochę za rockiem, za „żywymi” instrumentami...

Michał „Dimon” Jastrzębski: Poprzednie dwie płyty było mocno elektroniczne, eksperymentalne, na których bardzo wyraźne piętno odcisnęli producenci. Tym razem postanowiliśmy sobie po prostu pomuzykować, ale też w nieco innych „okolicznościach przyrody”, bo zawsze prace nad płytą koncentrowały się wokół miasta, z którego pochodzimy, czyli Płocka. Spotykaliśmy się w naszej sali prób i tam graliśmy, jamowaliśmy, albo siedzieliśmy, paliliśmy papierosy i rozmawiali. Teraz okazało się, że taki sposób pracy już nie przejdzie i że potrzebujemy jakiegoś nowego bodźca. Nie było wiadomo, czy taki bodziec się pojawi, który da element świeżości w tym co robimy, ale mieliśmy nadzieję, że jeśli gdzieś wyjedziemy, odetniemy się od codziennych obowiązków – większość chłopaków w zespole ma żony i dzieci. Trudno byłoby tworzyć materiał na nową płytę, wyskakując na obiad albo na zakupy pomiędzy skomponowaniem pierwszej i drugiej zwrotki utworu... Gdzieś już takie hasło padło, że aby zrobić płytę „Dzieciom”, trzeba było od tych dzieci uciec. A czy tęskniliśmy za muzyką rockową? Nie wiem... Nie wiem, czy na tej płycie słychać takiego klasycznego rocka, bo wydaje mi się, że nie. Przede wszystkim, chcieliśmy nagrać płytę „na setkę”, taką na której wszyscy gramy razem, na której nie ma dogrywek... Po prostu, chcieliśmy zrobić płytę żywą – na zasadzie: wchodzimy do studia i gramy. I taka ta płyta jest.

W takim razie, jaką rolę odegrał Piotr „Emade” Waglewski, który figuruje na okładce jako producent płyty?

Można powiedzieć, że Piotrek Waglewski był współproducentem tej płyty. Kreował pewne brzmienia instrumentów, natomiast on stał się takim „invisible producer”, nie ingerował tak mocno w materiał jak Eddie Stevens, który „Soundtrack” powywalał praktycznie do góry nogami. Utwory, które nagraliśmy w studiu, potem w fazie miksów zmieniały swój obraz o 180 stopni. Natomiast Piotrek zarejestrował ten materiał w dużej części, oczywiście były kompozycje, w których trochę nam podpowiedział, zasugerował pewne zmiany, ale jego ingerencja w warstwę muzyczną była naprawdę niewielka. To co słychać na płycie, to w 90 procentach piosenki, które zrobiliśmy w Bieszczadach. Piotrek ubrał całość w brzmienia. Taka była jego rola.

Współpraca z muzykami Pink Freud to pokłosie wspólnej trasy koncertowej?

Poznaliśmy się z chłopakami, bardzo fajni załoganci... Już na etapie komponowania płyty pojawił się taki pomysł, że może fajnie byłoby zaprosić jakichś gości na ten album. No i gdy pomyśleliśmy o dęciakach, wiadomo było niemal na pewno, że padnie na chłopaków z Pink Freud, bo żeśmy się polubili na trasie.

Jak zareagowaliście w zespole, kiedy Spięty przyszedł z konceptem płyty „Dzieciom”?

Przyznam szczerze, że dosyć entuzjastycznie. Tym bardziej, że jakieś zalążki albumu „Dzieciom” już były w czasie tego wyjazdu twórczego w Bieszczady, ponieważ Spięty na początku myślał o zrobieniu kolejnej płyty solowej. Ale nie mógł zebrać się do tej płyty, bo ciągle miał albo obowiązki z Lao Che, albo rodzinne... Na wyjeździe rzucił hasło: „A to może byśmy razem to zrobili” i postanowiliśmy osadzić te kompozycje, które powstały w tematyce, którą sobie wcześniej wymyślił. Spięty miał gotowe dwa, albo nawet trzy teksty, które zaczął podkładać do demówek i wszystko fajnie nam się skleiło. Poza tym, większość chłopaków w zespole ma dzieci, więc dla każdego z nich jest to temat bardzo aktualny. Dzieci mocno wpłynęły na ich życie, bardzo je zmieniły, dlatego byli od początku zapaleni do tego pomysłu. Mocno zapalony byłem również ja, mimo że dzieci nie posiadam. Ale poczułem, że jest to taka uniwersalna tematyka, w którą można włożyć dużo treści, zarówno tych bardziej optymistycznych, jak i tych niepokojących.

A wiersze Brzechwy mocno wpłynęły na Twoje dzieciństwo?

Jasne, że tak. I to bardzo. Brzechwa był obecny na kasetach magnetofonowych, na płytach winylowych, oczywiście w formie książek też. Tak więc wiersze Brzechwy znałem na pamięć, miałem je obcykane na maksa.

Gracie wyprzedane koncerty na promocyjnej trasie. To prawdziwy fenomen, że zespół grający tak trudną muzykę przyciąga tak wielu odbiorców, w kraju gdzie króluje disco polo i talent shows...

Ale to też nie jest tak, że popularność koncertowa to jakiś „constans”. Raz bywa lepiej, raz gorzej. Akurat dwie poprzednie płyty – jak wspominałem – były mocno eksperymentalne i nie miały tak entuzjastycznego przyjęcia jak „Dzieciom”, więc i frekwencja na koncertach... może nie była mała, ale jednak nie mieliśmy wyprzedanych koncertów. To co się teraz dzieje, można nazwać kambekiem do czasów „Gospela”, bo chyba tamten materiał tak mocno zatrząsł fanami w kraju. Mnie to cieszy, bo jestem muzykiem, żyję z muzyki, dla mnie to dobrze, że koncerty że są wyprzedane. Poza tym, gramy już jakiś czas i mamy wyrobioną publiczność. Nie ma co ukrywać, że „Dzieciom” jest płytą z piosenkami i jest dużo bardziej przystępna niż dwie poprzednie, dlatego też dużo więcej osób po nią sięga i chce nas zobaczyć na żywo...

Jak na standardy Lao Che płyta jest wręcz przebojowa...

Właśnie... Bardzo fajnie promuje nas również nasz radiowy patron – Program 3. Grają singla, a inne piosenki z płyty pojawiają się w autorskich audycjach. Pełne sale na naszych koncertach pokazują, że jest spore grono ludzi, którzy szukają głębszej muzyki.

Wiadomo, że obecnie żyjecie płytą „Dzieciom”, ale czy macie już w planach coś na kolejny materiał?

Pomału się rodzi. To jest ciekawe, że dopiero co wydaliśmy płytę i jesteśmy w środku trasy koncertowej, a już są jakieś wstępne pomysły na kolejny album. Póki co, nie mogę zdradzić jaki to będzie pomysł, ale... będzie dobrze. Następnej płyty nie nagramy aż tak bardzo eksperymentalnej jak dwie poprzednie razem wzięte, ale na pewno będzie ona wielkim zaskoczeniem dla paru osób. Jest pomysł na muzykę i warstwę tekstową, ale za wcześnie o tym mówić.

Ale własnej interpretacji muzyki country nie należy się spodziewać?

Nie, nie... Ale będzie dobrze.

Jak się czuliście w Pałacu Prezydenckim, odbierając ordery za płytę „Powstanie Warszawskie”?

To już było jakiś czas temu, nawet nie wiem gdzie go mam... Mieliśmy jakieś ambiwalentne uczucia kiedy ta propozycja się pojawiła. To było sprzężone z działaniami Muzeum Powstania Warszawskiego, oni nas zgłosili do tego wyróżnienia. Była opcja, żeby nie pójść i nie odebrać, ale z drugiej: co to zmieni i co to pokaże? Że chłopcy się zbuntowali? No więc poszliśmy i pan prezydent przypiął nam ordery. Na pewno jest satysfakcja i radość, ale jakoś mi to snu z powiek nie spędzało, ani nadal nie spędza...  Po prostu stało się i już...

A w wyborach bierzecie udział?

To bardzo indywidualne sprawy są. Wiem, że część chodzi, część nie. Ale biorę udział i głosuję, bo mamy przyznane to prawo i wydaje mi się, że powinniśmy z niego korzystać, nawet oddając pusty głos.

Dziękuję za rozmowę.

Komentarze: