WYWIAD WYSPA.FM: GUTEK (INDIOS BRAVOS)

WYWIAD WYSPA.FM: GUTEK (INDIOS BRAVOS)

Z Gutkiem, wokalistą Indios Bravos - o nowej płycie, solowych planach, Fasolkach i o piosence "Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości" - rozmawiał Przemek Kokot. 

Witam Cię, Piotrku. Spotykamy się przy okazji koncertu w Zabrzu. Planujecie z zespołem Indios Bravos wydanie płyty. Kiedy?

Tak jak dobrze słyszałeś, płyta już powstaje, jest nagrywana, pierwszą próbę mieliśmy na początku października. Rejestrowaliśmy materiał na tak zwaną setkę w studio w Lubrzy, ale jednak to nie było to, o co nam chodziło, i wróciliśmy do starej, wypróbowanej metody, czyli „do it by yourself”. Robi to wszystko Piotrek, czyli nagrywa wszystkie tracki bębnów, basów, gitar, klawiszy, a ja nagrywam wokale do tego. Jeżdżę tak co 2, 3 tygodnie do studia w Szczecinie. Niebawem znowu tam zawitam, żeby nagrać 2, 3 utwory. Zbliżamy się powoli do zarejestrowania wszystkich piosenek, potem oczywiście mixy itd. Więc gdybym miał powiedzieć, kiedy ta płyta się ukaże, to na początku kwietnia tego roku powinna być już w sklepach.

Czyli mam rozumieć, że trasa koncertowa powoli się rozpoczyna?

Tak, trasa koncertowa, na której będziemy grali utwory z nowej płyty, rozpoczyna się dziś w Zabrzu. Wiadomo – fizycznie tej płyty nie ma, ale będziemy przedstawiali publiczności materiał, który się na niej znajdzie. Tym samym zachęcimy do zapoznania się i zakupu płyty.

A jakie plany na luty, marzec? Bo na stronie póki co niewiele jest wypisanych koncertów.

Koncertów jest bardzo dużo, na marzec są przewidziane wszystkie weekendy, zdarzy nam się zagrać w marcu koncerty w czwartek, piątek, sobotę i niedzielę, wiec tych koncertów w ciągu miesiąca będzie kilkanaście. Podobnie w lutym, może na stronie ich jeszcze nie ma, ale wkrótce się pojawią, wiem, że będziemy dużo krążyć.

To teraz kilka pytań od naszych czytelników: Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką?

Pierwsze swoje próby muzykowania podejmowałem już w szkole podstawowej, gdzieś tam z kolegami zakładaliśmy zespoliki, które grały covery polskich piosenek, usiłowaliśmy też grać Claptona, Pink Floydów. To były końcowe klasy podstawówki.
Ale z muzyką miałem do czynienia od zawsze, brałem się chętnie do śpiewania, śpiewałem w chórze szkolnym, jako malutki dzieciaczek. W ósmej klasie szkoły podstawowej zacząłem grać w takim zespole, który na moje ucho był profesjonalny, koledzy z zespołu byli starsi: z technikum, część nawet była już studentami, więc byłem zachwycony tym, że jako 8-klasista wbiłem się do nich na wokal. W Pałacu Młodzieży w Katowicach mieliśmy próby co sobotę. Tam był fajny sprzęt, zaczęły się też pierwsze koncerty. Czyli koniec podstawówki i początek liceum. 

A jak doszło do współpracy z Piotrkiem Banachem, ówczesnym gitarzystą zespołu Hey?

Jak miałem 16 lat, poznaliśmy się na targach muzycznych Music-Box w katowickim Spodku, gdzie właśnie z tym pseudoamatorskim zespołem się udzielałem. Była to impreza branżowa, gdzie wystawiano sprzęt, nagłośnienie, my graliśmy na stoisku „Żywa muzyka”, no i gdzieś tam kątem oka Piotrek zauważył małolata, który dobrze się bawił muzyką, dobrze czuł z tym śpiewaniem. Mimo że było niewiele osób, to dawałem z siebie wszystko. Piotrek wtedy  poprosił swojego menagera, ja też miałem menagera zespołu, z którym pojechałem na pierwsze spotkanie do Warszawy, jako 16-latek. Cieszyłem się, że tak uznany człowiek, z absolutnego topu krajowego, daje mi szansę. Nasze kolejne spotkania już odbyły się bez naszych menagerów i przyjeżdżałem do Piotrka do domu, gdzie mnie edukował muzycznie, poznałem dużo nowych kapel, tego, co Piotrek robił wcześniej, zaraził mnie muzyką reggae.

I z tej współpracy powstała Wasza pierwsza płyta..

„Part one” była wydana jako Banach & Indios Bravos. Całą muzykę, aranżację, kompozycje,  realizację, całą pracę mrówczą wykonał Piotrek. Ja zaśpiewałem i trochę tekstów napisałem.

Oczywiście wokół tego było masę życzliwych ludzi, którzy nam pomagali, np. Leszek Kamiński, świetny realizator dźwięku, który podpowiadał i dawał dobrą radę.

Indios Bravos po prostu to byli Ci wszyscy, którzy służyli dobrą radą. W skład wchodziła jeszcze Dziunka, ówczesna dziewczyna Piotrka, Kuba Wojewódzki, który specjalnie dla potrzeby wydania tej płyty założył wytwórnię, Paweł Ładziak, który robił nam remix.

A jak z kolei doszło do Twojej współpracy z Abradabem?

Poznaliśmy się w szkole średniej, w liceum. Ci wszyscy, którzy byli alternatywni, jakoś na siebie trafiali. Ja byłem w klasie pierwszej, Dab w drugiej. Ale skolegowaliśmy się szybko, on miał kapelę, która robiła rap, zresztą nie musiał nic mówić, bo oni wyglądali jak żywcem wyjęci z jakiegoś amerykańskiego gangu z Los Angeles.

Łączyła nas nie tylko pasja muzyczna, lubiliśmy podobne gry komputerowe, mieliśmy też namiętną pasję, której się oddawaliśmy, czyli ziołolecznictwo, które nas też połączyło.

Skolegowaliśmy się bardzo mocno, ja nawet zacząłem jeździć na koncerty Kalibra 44, jako kolega Daba, oglądając ich występy. Ja ich zaraziłem trochę reggae, a oni mnie hip-hopem. Ale nigdy na scenie z nimi nie występowałem.

Dopiero po zawieszeniu działalności Kalibra zaczęliśmy coś razem kombinować. Dab zaproponował, byśmy zagrali wspólnie jakiś koncert, ja miałem kilka piosenek, i tak to się zaczęło. Wyszła z tego płyta „Czerwony Album”, gdzie jestem gościem w kilku utworach, graliśmy bardzo dużo koncertów wspólnie.

Hip-Hop, blues czy reggae, co jest Ci bliższe?

Chyba Beatlesi (śmiech). Najlepiej na scenie czuję się z Indios Bravos. To jest zespół, z którym się czuję jak u siebie w domu, w którym się najbardziej spełniam. Ale wiele przyjemności sprawia mi granie z Ludźmi Miłymi, są tak jakby odskocznią od Indiosów, jest to stylistycznie inna muzyka, to bardziej granie punkowo-rockowe, jest też trochę bluesa.

Myślę, że ktoś, jeśli naprawdę kocha muzykę, nie może się zamknąć, ograniczać do muzyki jednego gatunku i powiedzieć: „ja najbardziej lubię śpiewać reggae”. Nie. Naprawdę nie lubię śpiewać reggae, ja po prostu kocham śpiewać. Dla mnie muzyka to coś więcej niż gatunek. Nie wyobrażam sobie muzyki bez The Beatles, tak samo jak nie wyobrażam sobie muzyki bez Marleya, to oni kształtowali moje poczucie melodii i estetyki, a to przecież są bardzo odległe rzeczy – Marley i Beatlesi.

To właśnie ta pasja z wiekiem pozwalała mi rozumieć szersze muzyczne gatunki. Tak jak na początku podobały mi się klasyczne rzeczy typu: The Doors, Led Zeppelin, Clapton, Joe Cocer, ale też lubiłem rocka typu Guns’n’Roses.

A z polskich kapel, która zapadła Ci w pamięć?

Z polskich zespołów, których słuchałem, sam sobie poszedłem kupić kasety, bo wtedy były kasety, były to: Wilki, świetna płyta, gdzie był m.in. „Son of the blues sky”, niewiele później ukazała się płyta Hey – „Fire”, i mówię: o kurde, ale mamy zajebisty zespół rockowy!

A po za tym to Houk był mistrzem w tamtych czasach, podobało mi się więcej kapel, dobrze się bawiłem jako podrostek – gdzie się udało iść na jakąś plenerową imprezę, to i Big Cyc był, i Proletaryat. Ale kapele, na które najpierw zwróciłem uwagę, to na pewno Wilki i Hey.

Kiedyś planowałeś nagrać płytę solo. Czy dalej masz takie chęci? Masz jakiś materiał?

Tamto to się chyba odnosiło do Mustafarai, bo był okres, że Indios Bravos zawiesili swoją działalność, po wydaniu pierwszej płyty, nie graliśmy koncertów, to był projekt tylko studyjny, Piotrek wyjechał za granicę, ja współpracowałem mocno ze środowiskiem hiphopowym i miałem takiego koleżkę Basa, który był troszkę związany z hip-hopem, a troszkę ze środowiskiem reggae, dziś jest znany jako Bas Tajpan. Miałem też kolegę Jajonasza i spróbowaliśmy zrobić coś razem, nagraliśmy epkę, chcieliśmy zrobić całą płytę, ale nie wyszło, potem każdy odbił w inną stronę. Ja chciałem zrobić mniej rasta, Bas bardziej rasta, Jajo bardziej hip-hop.  Ale i tak zrobiliśmy coś razem, co zostało, nie ma się czego wstydzić.

Na płytę solową, w moim rozumieniu, na razie nie było po prostu czasu, bo ciągle robiliśmy coś innego, Indiosi byli na pierwszym planie. Chciałbym to zrobić, ale solowa to solowa – czyli trzeba to zrobić samemu (śmiech).

Na razie mogę zdradzić, że chodzę wieczorami do studia, pracować nad umiejętnością pisania piosenek, nagrywam sobie pomysły, komponuję sam, na razie jest to zbieranie pomysłów i idei, zobaczymy, w którą stronę to pójdzie.

Będzie to bardziej strona bluesa, reggae?

Myślę, że to będzie wypadkowa tego wszystkiego, choć myślę, że na pewno nie będzie to reggae, chociaż wszyscy mnie namawiają: Gutek, nagraj reggae, bo ludzie czekają na Ciebie w świecie reggae.

Czy jest szansa na oficjalne nagranie przez Gutka piosenki Pidżamy Porno „Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości”? Ostatecznie sam Grabaż powiedział: „Ta piosenka czekała na Ciebie”.

Zaśpiewałem ją na koncercie w Warszawie w Paladium i w Krakowie w Kwadracie, i to wykonanie jest nagrane na płycie DVD pt. „Finalista”. Jednorazowa akcja, nie widzę sensu, by to nagrywać studyjnie, chociaż jak stałem na scenie, czułem, że to jest fajny moment, że to jest to, że ludzie czekali na tę piosenkę, bo Grabaż jej nie wykonywał na koncertach, a ludzie ją kochają. Nagle wchodzi jakiś Gutek i śpiewa tę piosenkę, czułem, jak oni ją organicznie przyjmują, po prostu to jest fajny moment, dzieje się coś magicznego.

Na pewno była to piosenka, która pokazała mnie jakiegoś innego, jakby stylistycznie, i kto wie, może faktycznie czekała na mnie. W każdym razie nagrywanie tej piosenki w studio nie wchodzi w grę.

Ale jest szansa, jakby Pidżama grała koncert i Cię zaprosiła, że wziąłbyś w tym udział?

Z mojej strony tak.

Czego szukasz w zaciszu domowym? Wcześniej wymieniłeś The Beatles, Claptona, co jeszcze?

Hmm, w zaciszu domowym ostatnio słucham Natalii Kukulskiej, Fasolek, Akademii Pana Kleksa (śmiech), generalnie dla dzieci słucham piosenek z racji tego, że tego domaga się moja córeczka, ale pozwalam sobie przemycać swoje rzeczy, jak Boba Marleya, Beatlesów, Manu Chao. Nawet jak ledwo mówiła, to już rozpoznawała Boba, Manu (śmiech).
Ostatnio w domu leciał u mnie soundtrack z „Pulp Fiction”. Zatęskniłem też za muzyką, której słuchałem na początku lat 90., mam na myśli elektroniczne rzeczy typu: płyty Morcheeba, np. „Big Calm” czy „Who Can You Trust”.

Od jakiegoś roku katuję Joe Strummer: „Global a Go-Go”, w samochodzie wożę single The Clash, troszkę etnicznej muzyki typu Radio Tarifa, to taka moja hiszpańska miłość, zespół z miejscowości Tarifa - miejscowość ta przez setki lat była pod wpływami muzułmańskimi i ta muzyka, która jest na południu Hiszpanii, jest bardzo zakorzeniona w Afryce muzułmańskiej. Bardzo fajna muza, polecam wszystkim. A moja ukochana płyta to „Rumba Argelina”, nawet dziś ją wyjmowałem z odtwarzacza samochodowego, puszczając później Zuzi Natalię Kukulską.

A co wpadło w Twoje ręce ostatnio?

Aż tak dużo nowości ostatnio nie łykam, ale np. ze starych zespołów, które odkryłem na nowo, to The Clash. Z rzeczy w miarę aktualnych, które są dla mnie istotne, to projekty Jacka White’a, począwszy od The Raconteurs, bardzo podobał mi się ten projekt, Death Weather, po Blunderbuss – ostatnio gości u mnie w samochodzie, bardzo dobra płyta, na pamięć przerobiona.

Ja tak samo bardzo lubię nagrania oscylujące wokół folku amerykańskiego, np. bardzo lubię gościa, który jest głównie producentem, robi soundtracki do filmów, np. do „Brother, where are you”, „All you need is love”.  T-Bone Burnett się nazywa człowiek, postać w Polsce jest niespecjalnie znana, ale w Stanach jest bohaterem. Nagrywa również płyty solowe, bardzo dobre zresztą, nie jest to prosta muzyka, zakorzeniona jest w amerykańskim folku, bluesie, trochę też w rocku.

Ostatnią płytą, którą on wyprodukował, była płyta Gregga Allmana. Dla tych, którzy nie wiedzą, Gregg to wokalista zespołu Allman Brothers Band, nie jest to takie oczywiste, bo wszyscy znają Cream, Claptona, Rolling Stonesów, Dire Straits, a Allmanów nie każdy, choć myślę, że każdy miłośnik Dżemu powinien znać ten zespół.

Plotki głoszą, że w 2014 roku w Spodku mają się właśnie Allmani pojawić.

Ooo, byłoby świetnie, na pewno się wybiorę i będę szalał. Byłem na koncercie Grega Allmana w warszawskiej Stodole, bardzo mi się podobało, od pierwszych dźwięków wdarł się do serca bardzo mocno, organicznie go przeżywam, bo to świetny wokalista. Genialny koncert.

A jeszcze co do nowości, to albo muzyka kiedyś na mnie bardziej oddziaływała, albo po prostu tamta muzyka, która była kiedyś tworzona, była bardziej dla mnie. Mam więcej płyt klasycznych, np. Zeppelinów, Doorsów, Pink Floydów, Claptona itd. To są dla mnie rzeczy bardzo cenne.

Nie mówiąc już o klasycznym jazzie, o którym wcześniej rozmawialiśmy w samochodzie, jazz jest świetny, cudowny, ja najbardziej lubię ten jazz z lat 50. –  nagrania Coltrane’a albo wczesny Miles typu:  „Kind of Blue”, „Porgy and Bess” czy „Sketches of Spain”, są to tak uniwersalne rzeczy, że o każdej porze dnia i nocy jak go posłucham, to się czuję takim trochę lepszym człowiekiem (śmiech). Nie dlatego, że się snobuję, tylko ta muzyka tak uszlachetnia i uwrażliwia. Polecam każdemu uszlachetnianie się i uwrażliwianie się za pomocą muzyki.

Dziękuję za rozmowę, uszlachetniajmy się przez słuchanie dobrej muzyki! Pozdrawiam.

Również dziękuję i pozdrawiam czytelników wyspy.fm.

---

Korekta: Julita Balcerzak

Komentarze: