Jarek Gronowski (Dragon): „Nominacja do nagrody Fryderyka oznacza, że wielu osobom, nawet spoza metalowego świata, płyta trafiła do gustu – i to jest powód do dumy”

Jarek Gronowski (Dragon): „Nominacja do nagrody Fryderyka oznacza, że wielu osobom, nawet spoza metalowego świata, płyta trafiła do gustu – i to jest powód do dumy”

Zapraszamy na nasz wywiad z Jarkiem Gronowskim, liderem zespołu Dragon, grupy, która za płytę „Unde Malum” została nominowana do tegorocznych Fryderyków w kategorii płyta roku – metal.

Spotykamy się na naszych łamach równo rok od naszego ostatniego wywiadu. Tym razem okazja jest zgoła inna. Zostaliście nominowani do nagród Fryderyka. Jak się czujecie z tym wyróżnieniem?

Zaskoczeni i dumni <śmiech>. Przede wszystkim zaskoczeni, bo nikt z nas się żadnych laurów, ani nominacji nie spodziewał. Metalu nie gra się dla nagród ani wyróżnień, a tutaj taki szok. Pół biedy samo zgłoszenie do Fryderyka – dobra, to może zrobić wytwórnia, bardzo nam miło, że „Unde Malum” zostało uznane za godne takiego zgłoszenia - no, ale nominacja? Głosami Akademii Fryderyków? To naprawdę zaskoczenie, ale i – jako się rzekło, duma. To jasne, że uważamy „Unde Malum” za świetną płytę, oprócz „Hordy Goga” chyba najlepszą w całej historii Dragona, i cieszy nas, że naszą ocenę podzielają również inni. Ta nominacja oznacza, że wielu osobom, nawet spoza metalowego świata, płyta trafiła do gustu – i to jest powód do dumy.

Czy przywiązujecie uwagę do tego typu nagród? Bo, nie ukrywajmy   nie jest to zawsze do końca obiektywna nagroda, bo trudno ocenić danego artystę w danej dziedzinie. To nie są biegi, gdzie liczy się czas, w jakim pokonamy dany dystans. 

Oczywiście, że muzyka nie jest sportem, tutaj nie da się nic zmierzyć ani z nikim “wygrać”. To, że któraś z nominowanych kapel dostanie Fryderyka nie oznacza, że pozostałe są „gorsze”. A przecież są wybitne płyty i poza gronem nominowanych! Tak, że w tym sensie, takim „sportowym”, to „nie przywiązujemy” dużej wagi do nagrody. Natomiast, tak jak mówiłem – to dla nas wielka duma i zaszczyt znaleźć się w gronie nominowanych. Fryderyki to najbardziej prestiżowa polska nagroda muzyczna! Wygrywali ją przecież m.in. Vader, Behemoth czy Acid Drinkers!

Może na początku przedstaw zespół i zaprezentuj krótki zarys historyczny kapeli. W tym roku przypada okrągły jubileusz!

Tak się składa, że w bieżącym, 2024 roku, Dragon obchodzi swoje... 40-lecie! Tak, w 1984 roku banda nastolatków zafascynowana metalem, chcąca grać najostrzej i najbrutalniej na świecie, której to „bandzie” miałem okazję przewodzić, utworzyła zespół Dragon. Po dwóch latach klubowego, czasem wręcz świetlicowego grania posłaliśmy nasze demo na przesłuchanie pierwszej Metalmanii. I zostaliśmy zakwalifikowani! Potem trafiliśmy do stajni Metal Mind, nagraliśmy popularne płyty – „Horda Goga”, „Fallen Angel”, „Scream Of Death”, graliśmy fajne trasy, z Kreatorem, Death czy Morbid Angel. A potem… rozstaliśmy się z Metal Mind, przestaliśmy grać fajne trasy, długo walczyliśmy o wydanie płyty. Dopiero w 1994 roku ukazała się, i to tylko w formie kasety, płyta „Sacrifice”, no a potem dopadło nas życie, prace, rodziny, no i Dragon poszedł w „uśpienie”. Ja jednak nie zawiesiłem gitary na kołku, grałem – to nawet zabawne – w obu Katach – najpierw z Romanem (na miejsce Piotra Luczyka, kiedy temu na jakiś czas znudził się metal), potem, po kilku latach, z tymże Piotrem w jego inkarnacji Kata, tej z „Mind Cannibals”. Z luczykowym Katem zrobiliśmy dużą trasę europejską wraz z Six Feet Under – i to wtedy, można by rzec, powstały pierwsze symptomy reanimacji Dragona – mianowicie moja przyjaźń z Krzysztofem „Fazim” Osetem. Nadajemy na tych samych falach, rozumiemy się praktycznie bez słowa – kiedy zatem w 2016 ostatecznie reaktywowałem Dragona, a zaraz po pierwszych próbach okazało się, że nasz basista, Demon nie będzie mógł kontynuować kariery muzycznej, skierowałem swe kroki do Faziego, a kiedy ten, po krótkich namowach, zdecydował się dołączyć do nas, no to ruszyliśmy ponownie z kopyta. Mieliśmy jeszcze zakręt, kiedy to w latach 2018-2020 próbowaliśmy, aż z trzema bębniarzami. Najpierw rozstaliśmy się z naszym Bombą, potem przez rok wzajemnie usiłowaliśmy, bezskutecznie, przekonać się z Irkiem Lothem do swoich wizji muzyki, wreszcie Miki, który, jak się okazało, był tym brakującym ogniwem – wraz z jego dołączeniem do Dragona wszystkie elementy wskoczyły na swoje miejsce i przyszły tego efekty – doskonale przyjęte „Arcydzieło Zagłady” z 2021 roku i jeszcze lepsze „Unde Malum” z 2023 roku. A to nie ostatnie nasze słowo!

A w zespole panują jakieś typowania, oceny, jak Wasza płyta prezentuje się na tle pozostałych nominowanych? Nie ukrywajmy, że nie wszystkie nominowane zespoły grają czysto rozumiany metal.

O nie, nie bawimy się w takie porównania <śmiech>. Wszystkie płyty są ciekawe i intrygujące, każda na swój własny sposób. Najbliżej „naszego” grania jest chyba Carnal, „Horyzont Zdarzeń” to znakomity album, fajna jest też nowa produkcja Litzy i jego kompanii z Flapjack, bardzo zafrapowały nas Ugory – ciekawe, nowe podejście do metalu, no i bardzo dobra, łącząca folk z metalem Łysa Góra. Ktokolwiek wygra, będzie OK.

Jak płyta „Unde Malum” została przez ten rok przyjęta przez fanów i krytyków?

Bardzo się cieszymy, że podobnie jak jej poprzedniczka, „Arcydzieło Zagłady”, płyta „Unde Malum” spotkała się z doskonałym przyjęciem, tak przez krytyków – zbierając pozytywne recenzje, jak i wśród fanów, tak chętnie ją kupujących. To dla nas powód do dumy, że nasza muzyka potrafi do siebie przekonywać – i to zarówno „starych” wiernych metali, jak i młode pokolenie fanów.

Wasza działalność była zawieszona na ponad 15 lat, czy nie żałujecie tego straconego czasu, oczywiście dla zespołu Dragon. Ile płyt mogłoby wtedy powstać, ile wspaniałych koncertów mogło zostać zagranych? A tak po tak długim czasie zaczynaliście tak naprawdę od zera.

Metal, to znaczy nigdy nie żałować tego, co było <śmiech>. Dobra, bez jaj, ale mówiąc poważnie – nie ma sensu tak myśleć, życie się potoczyło tak a nie inaczej, jesteśmy tu, gdzie jesteśmy i cieszymy się naszym obecnym czasem. To prawda, że w dużej mierze musieliśmy zaczynać prawie od początku – czasem się nam zdarzało, że na koncercie podchodzili fani i mówili – „to wy jesteście TEN Dragon?”, choć z drugiej strony też prawda, że od pierwszego koncertu byli fani, którzy śpiewali z nami „Beliara” czy „Łzy Szatana”, więc coś tam jednak z tej naszej przeszłości mieliśmy “na start”.

Działasz na rynku już naprawdę długo, jak oceniasz zmiany związane z promocją płyt, koncertami, wpływ social mediów na rynek muzyczny, jest lepiej niż było kiedyś? Czy „kiedyś to były czasy”?

Człowiek po 40-tce ma skłonność do narzekania że „teraz nie ma czasów, kiedyś to były czasy”. Ale tak naprawdę nowe okoliczności dają nam nowe możliwości – kontakt z fanami poprzez social media jest nieoceniony, ułatwia też dotarcie z informacją o płycie czy trasie koncertowej. Z drugiej strony (a jednak skończyłem tę 40-tkę… <śmiech>) kiedyś było wszystkiego dużo mniej – klubów, zespołów i koncertów, a fanów z kolei było więcej - to powodowało, że koncerty wtedy wprawdzie często brzmiały okropnie, wprawdzie często były wręcz niebezpieczne (zrywane były przez ataki skinów, a zdarzały się i zwykłe matołki walczące z „szatanistami”), ale za to były zawsze wyprzedane. Dzisiaj ciężej jest zapełnić klub – bo mimo tej pozornej łatwości socialmediowej ciężko jest w powodzi bodźców i wiadomości przebić się do fanów z jakąś wiadomością.

A jakie plany ma zespół na 2024 rok? Koncerty, a może nowe single lub płyta?

Jako że to 40-lecie Dragona, to szykujemy, nie będę ukrywał, całą masę niespodzianek dla fanów. W planie są nowe wydawnictwa i naprawdę ciekawe koncerty, w naprawdę ciekawych zestawieniach. Ale nie chcę zapeszać, bo wiele z tego jest jeszcze w fazie planowania, więc trzymajmy kciuki, by nam się powiodła ich realizacja - bo wtedy naprawdę „będzie się działo!”.

Dziękujemy za rozmowę i powodzwnia na Fryderykowej gali.

Dzięki za rozmowę, thrash ‘till death! \m/

korekta: Mateusz Sakson

Komentarze: