Artur Gadowski (IRA): „Mimo różnych przeciwności losu i tej obecnej, bardzo ciężkiej dla nas wszystkich sytuacji – my trwamy!”

Artur Gadowski (IRA): „Mimo różnych przeciwności losu i tej obecnej, bardzo ciężkiej dla nas wszystkich sytuacji – my trwamy!”

Niedawno do sklepów trafił długo wyczekiwany, dwunasty studyjny album zespołu IRA, zatytułowany „Jutro”. Z tej okazji udało nam się porozmawiać z liderem grupy, Arturem Gadowskim, który opowiadał między innymi o tym, jak wyglądał proces powstawania tego krążka i z jakimi trudnościami zmaga się branża muzyczna w czasie pandemii. Zapraszamy do lektury zapisu tej obszernej pogawędki!

Wywiad w imieniu portalu wyspa.fm przeprowadził Mateusz M. Godoń.


MATEUSZ: Muszę zacząć ten wywiad od sprawy najważniejszej w obecnych, pandemicznych czasach: jak zdrowie? Pytam, bo zarówno Ty, jak i inni członkowie zespołu przechodziliście niedawno COVID – mam nadzieję, że czujecie się już lepiej?

ARTUR: Tak, właściwie to jesienią wszyscy to przechodziliśmy, więc już minęło sporo czasu od momentu, kiedy byliśmy chorzy. Ja nawet miałem nadzieję, że zostanie mi ta choroba zaliczona jako pierwsza dawka szczepionki. Ale okazało się, że minął zbyt długi okres czasu od choroby, żeby uznać mnie za ozdrowieńca – już nie jestem ozdrowieńcem. Ale mam już pierwszą dawkę szczepionki za sobą – miałem ją 28 kwietnia – i czekam na drugą, którą będę miał 2 czerwca. Wtedy będę już w pełni zaszczepiony i mam nadzieję, że gotów do pracy.

MATEUSZ: Świetnie! Mam nadzieję, że nie ma już też śladu po powikłaniach pochorobowych, o których wspominałeś jakiś czas temu w jednym z wywiadów?

ARTUR: W zasadzie tak, już nie ma śladu. U mnie COVID generalnie przebiegał w ten sposób, że miałem zaatakowane płuca, nie mogłem oddychać i przez chwilę wystąpiło spore niedotlenienie. Miałem zmiany w płucach po chorobie, natomiast mniej więcej już od dwóch miesięcy czuję się świetnie, te zmiany się cofnęły i wszystko jest w normie.

MATEUSZ: Super – czyli można powiedzieć, że jesteś gotowy do powrotu na scenę! Rozmawiamy praktycznie w przededniu premiery waszego dwunastego studyjnego albumu „Jutro”, który pojawi się w sklepach niemal dokładnie pięć lat po Waszym poprzednim krążku. Co sprawiło, że na ten album musieliśmy czekać tak niespotykanie długo – bo zwykle między Waszymi poszczególnymi płytami były krótsze, maksymalnie 2-3-letnie przerwy?

ARTUR: Parę czynników się złożyło na tak długą przerwę, jednak głównym powodem takiego opóźnienia jest właśnie pandemia. Płyta miała się pierwotnie ukazać w maju zeszłego roku, ale, jak wiemy, się nie ukazała – wypuściliśmy singla i nic poza tym, więc materiał sobie troszkę przeleżał. Z kolei jesienią wpadliśmy na pomysł, że skoro mamy nowe piosenki – bo w trakcie lockdownu nie siedzieliśmy i nie patrzyliśmy w sufit, tylko dalej powstawały nowe utwory – to może zamienimy kilka starych utworów na nowe. I tym sposobem pięć zupełnie nowych piosenek wrzuciliśmy jesienią do tej puli utworów, które ostatecznie znalazły się na nowej płycie. I myślę, że to akurat dobrze, bo te pięć numerów jest fajniejsze, niż te pięć, które zniknęły z albumu. A dlaczego tak długo to trwało od premiery poprzedniej płyty? Z pewnością dlatego, że graliśmy dużo koncertów – po wydaniu płyty „My” mieliśmy bardzo dużo pracy, byliśmy ciągle w drodze. Nie da się nagrywać płyty i być w trasie koncertowej jednocześnie, bo to jest po prostu fizycznie niewykonalne – więc będąc w trasie, po prostu zbieraliśmy pomysły na nowe utwory. W momencie, kiedy podjęliśmy decyzję, że już czas najwyższy zacząć gromadzić piosenki i nagrywać płytę, okazało się, że mamy bodaj 36 kawałków do wyboru i musimy coś z nimi zrobić – a zatem zaczęliśmy pracować nad tymi piosenkami, co też nam zajęło trochę czasu. Ale gramy już 33 lata, to jest nasza dwunasta płyta, więc myślę, że nic się nie stało, iż czas oczekiwania na ten album był nieco dłuższy, niż zwykle. Myślę, że warto było na nią poczekać, bo wydaje mi się całkiem niezła.

MATEUSZ: Zdecydowanie to potwierdzam – po kilku pierwszych odsłuchaniach, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jestem zachwycony tą płytą! Do tej pory podzieliliście się ze słuchaczami już czterema singlami z tej płyty i każdy z nich jest utrzymany w zupełnie innej stylistyce. Czy to był taki celowy ruch, żeby za pomocą tych utworów pokazać różne oblicza zespołu?

ARTUR: Tak, staramy się wypuszczać takie piosenki, które będą wprowadzać troszkę zamieszania. Różnych rzeczy można się po nas spodziewać, ale czasami chcemy jednak zaskakiwać ludzi. Myślę, że to normalne. Nie wiem, czy nam się to udaje, trudno jest mi to oceniać. Staraliśmy się, żeby materiał na tej płycie nie był nudny i żeby był zróżnicowany. I myślę, że to się nam udało.

MATEUSZ: Zdecydowanie! Ostatnim z tych singli jest ballada „Zimowa”, do której nie tylko sam napisałeś słowa, ale też wyreżyserowałeś klip. Czy możesz nam powiedzieć coś więcej o tej piosence   o kulisach jej powstawania, o tym jak wyglądała praca nad klipem?

ARTUR: Szczerze mówiąc, ja nie umiem opowiadać o piosenkach! [śmiech] To jest zawsze dla mnie trudne. „Zimowa” powstawała dosyć długo, bo początkowo nie miałem pomysłu na ten tekst. Więc powiedziałem do Wojtka Byrskiego: „Wiesz co, Wojtek, może sam coś napisz, wymyśl...”. I on wymyślił, napisał. Po prostu jak przeczytałem ten tekst i próbowałem go sobie zaśpiewać, to się przestraszyłem. To był tak przygnębiający, tak smutny, tak depresyjny tekst opowiadający właściwie o śmierci, że stwierdziłem, iż to jest o jeden krok za daleko. Uznałem, że jednak coś sam wymyślę, coś pokombinuję z tym tekstem – i tak właśnie powstała „Zimowa”. Tekst powstawał dosyć długo, bo ja nie umiem pisać szybko i jak już coś piszę, to mam potem wiele zastrzeżeń do tego, co napisałem [śmiech]. Ale jak już był gotowy i zaśpiewałem tę piosenkę, wysłałem ją kolegom – bo tak właśnie, swoją drogą, pracowaliśmy nad tą płytą, my się w zasadzie nie spotykaliśmy, więc nagrywałem u siebie w studiu w Łodzi wokale sam, a chłopaki pracowali częściowo w Warszawie, a częściowo w Radomiu, i tak to się wszystko jakoś składało razem później. Więc jak wysłałem już im tę nagraną wersję z moim tekstem, to wszyscy powiedzieli, że to jest ładne i fajne, że to jest dobry tekst i im się podoba. Uznaliśmy zatem, że trzeba by nakręcić klip. Mieliśmy wszystko zaplanowane w zasadzie, ale ponieważ jest pandemia i nie gramy koncertów, w związku z czym zespół nie zarabia na bieżąco, nie mieliśmy za bardzo funduszy na kręcenie klipu, więc postanowiliśmy, że tak jak poprzedni teledysk, czyli video do piosenki „W górę patrz”, nakręcę sam. Koledzy stwierdzili: „Dobra, to nakręć ten klip. Jeden już zrobiłeś, to teraz trzeba zrobić drugi!”. Pomyślałem sobie, że w zasadzie mogę to zrobić – tylko jednocześnie dotarło do mnie, że już nie mogę zastosować takich trików i takiej formy jak w przypadku „W górę patrz”, gdzie jestem autorem zdjęć. Nie ma tam takiego ujęcia, gdzie zespół jest widoczny w całości, bo nie mogłem się rozdwoić i jednocześnie filmować oraz występować. Przy okazji pracy nad teledyskiem do „Zimowej” pomyślałem sobie więc, że potrzebuję pomocy, przynajmniej operatorskiej, i poprosiłem o nią mojego przyjaciela Rafała Sprenga, który jest zawodowym fotografem. On też w pandemii nie ma pracy, bo wszelkie sesje modowe, które dawniej miał, niestety zostały poodwoływane, więc on też nie miał roboty. Któregoś dnia zajrzałem zatem do niego i zaproponowałem mu, żeby może mi pomógł w nakręceniu klipu. On sam się do tego tak zapalił, że postanowił wraz ze mną ten klip zrealizować nie tylko jako operator, ale też reżyser. Zresztą jest też współtwórcą scenariusza - ja miałem wstępny pomysł, on ten pomysł rozwinął, razem go wyreżyserowaliśmy. Rafał jest autorem zdjęć, a ja później to wszystko zmontowałem. Oczywiście pomogło nam wiele osób, które zrobiły to zupełnie bezinteresownie i bezkosztowo, za co jestem szalenie wdzięczny, bo bez nich i ich pomocy ten klip by zwyczajnie nie powstał. Chciałbym przy okazji wspomnieć o tych wszystkich ludziach, którzy nam pomogli, bo im się to należy – tym bardziej, że z jakichś niewytłumaczalnych względów nie mogliśmy umieścić planszy z podziękowaniami na końcu klipu w serwisach YouTube i VEVO. W każdym razie, mieliśmy ogromną pomoc ze strony Tomasza Filipiaka i Karoliny Czerniawskiej z Teatru Tańca V6 – zdjęcia zespołu były zrobione właśnie w teatrze, który w tamtym czasie też był zamknięty, więc oni po prostu otworzyli go specjalnie dla nas. Tomasz zrobił piękne światła i doskonale wyświecił zespół. Muszę też podziękować Rafałowi Sprengowi, bo on jest operatorem i głównym mistrzem od zdjęć. Zbigniew Kopera – który nam pożyczył auto widoczne w tym teledysku, czyli Forda Ranchero 500 z 1976 roku, też powiedział, że jest fanem zespołu, więc daje nam to auto do klipu i nic za to nie chce – podobnie jak Robert Zalejasz, który nam ten samochód przywiózł na plan swoją lawetą. Artur Korycki i Robert Danielak, którzy są kolegami Rafała Sprenga, bardzo pomogli nam z kolei przy różnych technicznych sytuacjach, zwłaszcza przy filmowaniu i przy robieniu materiałów „making of”. Kasia Szymańska z hotelu Andel's w Łodzi użyczyła nam apartamentu, w którym mogliśmy nakręcić zdjęcia fabularne, Judyta Badowska, która z kolei udostępniła nam swoje podwórko i piękną kamienicę grającą w tym filmie – to wszystko ludzie, którzy zupełnie bezinteresownie, z czystej sympatii do zespołu, robili te rzeczy i dzięki nim ten teledysk powstał. Bez nich tego klipu w ogóle by nie było! Oczywiście, chciałbym podziękować Matyldzie Paszczenko, która jest na codzień aktorką teatru imienia Stefana Jaracza w Łodzi i zagrała w klipie z nami, co jest bardzo ważne, bo nie mieliśmy nikogo innego – szukaliśmy jakichś amatorów, a okazało się, że zawodowa aktorka bez problemu chciała wziąć w tym udział. I to było naprawdę super!

MATEUSZ: Można zatem powiedzieć, że ten klip powstał wspólnymi siłami ludzi o dobrym sercu, którzy zaangażowali się w jego nagrywanie!

ARTUR: Dokładnie tak! Ludzie, którzy się w to zaangażowali, zrobili to zupełnie bezinteresownie i to było absolutnie fantastyczne. Oczywiście, zanim zaczęliśmy realizować ten klip, z każdą z tych osób rozmawialiśmy, puszczaliśmy im piosenkę, oni słuchali – i okazało się, że piosenka im się też podoba.

MATEUSZ: A czy macie w planach jeszcze choć jeden singiel z tej płyty? Pytam, bo przesłuchaniu tego krążka mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że zdecydowanie byłoby z czego wybierać!

ARTUR: Mogę zdradzić, że mamy zaplanowane jeszcze dwa single: „Kruki”, które ukażą się wraz z premierą płyty, oraz „Planety”.

MATEUSZ: Fajny wybór – obie piosenki mi bardzo przypadły do gustu, szczególnie „Kruki”, bo to naprawdę ostry, rockowy kawałek! Zresztą, to w ogóle jest bardzo gitarowa płyta – co jest o tyle zaskakujące, że Wasz poprzedni krążek był raczej popowy, niż rockowy, a tutaj poszliście w zupełnie innym kierunku, bo mamy nawet trochę momentów southernrockowych, czy wręcz stonerowych. To było waszym założeniem, by pokazać tym razem nieco takie ostrzejsze, agresywniejsze oblicze zespołu – czy po prostu to wypłynęło naturalnie z waszych serc w trakcie prac nad albumem?

ARTUR: Tak naprawdę to, jak finalnie brzmi płyta, zależy w większym stopniu od producenta, a nie od zespołu. Zespół nagrywa materiał pod okiem producenta i to producent na końcu miksuje i robi mastering – i potem wygląda ona, jak wygląda. Tutaj mieliśmy trochę więcej czasu do pracy, niż przy okazji poprzedniego albumu. Zawsze to jest tak, że na tę końcową pracę jest czasu zawsze najmniej, gonią terminy i trzeba oddawać materiał – i często jest tak, że może nie do końca jesteś zadowolony z tego, co tam się udało zrealizować. Teraz czasu było mnóstwo i może dlatego właśnie ta płyta brzmi bardziej gitarowo. Przyłożyliśmy się do pracy nad nią w ten sposób, że zwracaliśmy uwagę, by nie tylko na etapie mixów, ale już wcześniej, w trakcie powstawania tych piosenek, one były na wskroś gitarowe – żeby gitary brzmiały dobrze, rockandrollowo, mocno i żeby nie były zakryte przez elektronikę. Prawda jest taka, że w zasadzie wszystkie te piosenki, przy użyciu tych samych śladów nagranych przez nas, mogłyby być naprawdę w bardzo różny sposób zmiksowane - i wcale nie brzmiałyby one wtedy gitarowo, tylko byłyby właśnie bardziej miękkie, popowe. To naprawdę jest możliwe. Natomiast nam zależało na tym, by jednak tym razem osiągnąć bardzo gitarowe brzmienie – i chyba się to nam udało!

MATEUSZ: Wyszło naprawdę zacnie! A jak tym razem wyglądało pisanie tekstów na tę płytę? Widziałem, że trzy z dotychczasowych singli napisałeś niemalże tradycyjnie już z Wojtkiem Byrskim, „Zimową”, jak już sam wspomniałeś, samemu – a w innych piosenkach ktoś jeszcze z zespołu coś dołożył od siebie, czy to zawsze jest już ta sama konfiguracja, Ty plus Wojtek?

ARTUR: Literacko nikt w zespole się nie udziela – już od lat nad tekstami pracuję tylko z Wojtkiem. Tym razem mam na płycie dwie samodzielne piosenki, resztę napisaliśmy we dwóch.

MATEUSZ: Jeśli chodzi zaś o kompozycje, to zauważyłem, że w ostatnim czasie zajmują się tym głównie Świeżak z Sebą, wspierani często przez Piotrka Sujkę. To jest tak, że oni dostali wolną rękę w tym zakresie, czy też wraz z Wojtkiem Owczarkiem coś dorzucaliście od siebie w trakcie pracy nad tą płytą?

ARTUR: Wiesz, to jest tak naprawdę zawsze praca zespołowa. Koledzy przynoszą pomysły, siadamy nad nimi razem i je dopracowujemy. Ta płyta w zasadzie składa się z dwóch części. Jedna z nich jest przedpandemiczna, a druga pandemiczna. Tak naprawdę pięć piosenek powstawało w taki sposób, że ja siedzący u siebie w domu, połączony przez Skype'a na przykład z Piotrem i z Marcinem Limkiem, przez 5-6 godzin siedzieliśmy i próbowaliśmy piosenki, które Piotrek napisał. Polegało to na tym, że ustalaliśmy tonację – ja próbowałem śpiewać w różnych tonacjach te pomysły, troszkę je modernizować, troszkę zmieniać. Ja się nie dopisuję jako kompozytor, bo ja na melodie nie mam wielkiego wpływu – najczęściej to są drobne sugestie, które mogą coś zmienić w piosence, bo na przykład coś mi się będzie wygodniej śpiewało, a czegoś innego nie mogę zrobić, albo właśnie tonacja jest dla mnie za wysoka lub za niska. A czasami tonacja jest w porządku, ale układ dźwięków jest niefortunny, że akurat dobrze nie brzmię w danej konfiguracji. To jest praca nad piosenką – trudno ją tak naprawdę do końca opisać i jednoznacznie określić, jaki kto ma wpływ na to, jak finalnie piosenka wygląda. To wszystko, co robię z kolegami, ma na pewno duże znaczenie – bo efektem jest to, jak mój śpiew brzmi w konkretnych utworach – ale nie jest to taka praca stricte kompozytorska.

MATEUSZ: Zwróciły moją uwagę dwie piosenki z końcówki tracklisty – „Nowy świat” i „Piękny kraj”, w których ewidentnie staraliście się zabrać głos w szeroko pojętej dyskusji społeczno-politycznej. Czuliście potrzebę, by spróbować opisać aktualną rzeczywistość, wyrazić o niej swe zdanie?

ARTUR: Tak, dobrze to odczytałeś! Jeśli chodzi o „Piękny kraj”, to oczywiście tytuł jest nieco sarkastyczny. Ale to jest piosenka, którą Wojtek Byrski napisał kilka lat temu – mniej więcej jakieś 5-6 lat temu – i ona wtedy nieco inaczej wyglądała. Ale okazało się, że w gruncie rzeczy ona jest cały czas aktualna – trzeba było dokonać w niej tylko drobnych zmian. Z tej pierwszej, starej wersji, w której i tekst, i muzyka były autorstwa Wojtka, pozostał refren. Natomiast nam się nie bardzo podobały zwrotki – zarówno w sensie tekstowym, jak i muzycznym. Więc Piotr razem z Marcinem Linkiem wymyślili nowe brzmienie zwrotek, które mnie się od razu spodobało. Więc powiedziałem Wojtkowi, że musi teraz coś nowego napisać w tych zwrotkach – i tak też zrobił. Wiesz, opowiadamy o rzeczach, które nas dotyczą i które mają wpływ na nasze życie, życie naszych bliskich i na naszą przyszłość.

MATEUSZ: Odejdźmy trochę od tematyki nowego albumu! Jesteś znany z tego, że często się udzielasz w różnych inicjatywach społecznych – przykładem jest chociażby piosenka, jaką nagrałeś u boku formacji Spark przed trzema laty. Czujesz się jako artysta zobligowany, by od czasu do czasu wypowiedzieć się, muzycznie bądź w inny sposób, na ważne tematy?

ARTUR: „Zobligowany” to chyba w tym przypadku zbyt mocne słowo. Wiesz, jestem zwykłym człowiekiem, normalnym obywatelem tego kraju – mam prawo wyborcze, więc chodzę na wybory, staram się zawsze brać w nich udział, ponieważ to wszystko, jak już mówiłem, dotyczy mojego życia i mojej przyszłości, a także przyszłości moich dzieci i moich bliskich. Jak się dzieją rzeczy złe i to widzę, to dlaczego mam o tym nie opowiadać? Jestem artystą, więc mam możliwość wypowiedzenia się chociażby poprzez zaśpiewanie piosenki. A jeśli jest jakaś akcja, w której trzeba coś czy kogoś wesprzeć lub przyjść komuś z pomocą, to jeśli tylko jestem w stanie piosenkę, którą mi się proponuje do śpiewania zaśpiewać i umiem to zrobić – to po prostu to robię! W takich sytuacjach nie ma się nad czym zastanawiać.

MATEUSZ: Skoro już przywołałeś wątek swoich dzieci i bliskich, to nie mogę nie zapytać o Twoją córkę Zuzę, która od kilku lat też buduje swoją pozycję na polskiej scenie muzycznej – zresztą nawet nagrałeś wraz z nią niedawno piosenkę i teledysk. Czy Ty Zuzę namawiałeś do tego, żeby się za muzykę wzięła? Co czujesz jako ojciec i jako muzyk zarazem, gdy przyglądasz się jej poczynaniom? Czy dyskutujecie często o pracy i dajesz jej rady dotyczące muzyki?

ARTUR: Ja nigdy w życiu nie zmuszałem żadnego z moich dzieci do tego, żeby się zainteresowały muzyką. Mój syn, który jest zawodowym kucharzem, w pewnym momencie życia zakomunikował mi, że chciałby się uczyć grać na perkusji. Uznałem, że skoro tak chce, to niech próbuje – zapisałem go na lekcje gry do bardzo dobrego perkusisty, który go uczył. On się uczył przez jakiś czas, czegoś tam się nauczył, ale jednak nie poszedł tą drogą, bo uznał, że to jednak gotowanie jest jego przeznaczeniem. I myślę, że dobrze zrobił, bo sprawdza się w tym, jest naprawdę bardzo dobrym kucharzem. Natomiast Zuzanna, jako jedyne z moich dzieci, mając 8 lat powiedziała, że chce się uczyć grać na skrzypcach i poprosiła, żeby zapisać ją do szkoły muzycznej. To był jej wybór. Szczerze mówiąc, uważałem, że się szybko zniechęci i w ogóle nic z tego nie będzie. Nie sądziłem, że pociągnie to dalej – a rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Dzisiaj studiuje edukację muzyczną i kiedyś, jak już skończy naukę, będzie mogła również sama uczyć w szkole muzycznej – i nie tylko, bo będzie mogła być też na przykład dyrygentem chóru. Różne rzeczy będzie mogła w muzyce robić! Dużo więcej wie o muzyce, niż ja – jest w tym zakresie bardziej wykształcona. Jak miała 16 lat, to zakomunikowała mi, że ona będzie śpiewać. Ja na to mówię: „Boże drogi! Ale dobrze...”. Cóż, to są jej wybory. Sama pisze własne piosenki od początku do końca – bo i komponuje melodie, i pisze teksty. Ja pomogłem jej zrealizować pierwsze pomysły, jakie się złożyły na jej debiutancki album, który jednak jeszcze do dzisiejszego dnia nie został wydany, bo nikt nie chce tego zrobić. Szczerze mówiąc, nie wiem, co dalej z tym materiałem będzie, ale od czasu do czasu Zuzanna sama wrzuca pewne rzeczy do sieci – czy to na Facebooku, czy na YouTubie można jej twórczość zobaczyć i usłyszeć. To jest jej droga, jej pomysł na muzykę i na życie – a ja tylko, jeśli mogę jej pomóc, to pomagam. Jeśli ona chce tej pomocy, to zawsze jestem do dyspozycji. Jeśli chce mnie o coś zapytać, bo ma jakiś problem związany ze swoimi piosenkami, to też służę zawsze radą i pomocą, o ile tylko mogę coś sensownego doradzić. I tyle. Wiesz, jestem z niej bardzo dumny i podziwiam ją za to, co robi, bo ma naprawdę bardzo trudno. Ma dużo trudniejszą sytuację niż ja, bo ja byłem człowiekiem zupełnie nieznanym, bez nazwiska – a wtedy jest o wiele łatwiej zadebiutować i się wybić w tej branży. Natomiast ona, wbrew pozorom, nosząc moje nazwisko, ma bardzo utrudnione zadanie. Natychmiast pojawiają się głosy, że ktoś ją tam na siłę lansuje. Nikt nie zwraca uwagi na to, czy ona ma talent, czy go nie ma i czy to, co robi, jest wartościowe czy bezwartościowe. Ważne, że ona ma takie a nie inne nazwisko i na pewno to jest wszystko załatwione.

MATEUSZ: I w każdej wzmiance o tym, że coś nagrała, jaka się pojawia w mediach, jest stwierdzenie, że to córka wokalisty zespołu IRA.

ARTUR: Tak, dokładnie! I to jest rzecz, która w tym przypadku niestety mocno utrudnia zadanie.

MATEUSZ: Tak czy inaczej, trzymam za Zuzę kciuki, bo słuchałem jej utworów i słychać, że ona ma ewidentny talent, więc mam nadzieję, iż to wszystko się dla niej potoczy tak jak sobie wymarzyła! Zmieniając nieco temat – jakiś czas temu miałeś problemy ze zdrowiem, czego nie ukrywałeś, mówiąc o tym wprost w licznych wywiadach. Mówiłeś, że być może będziesz musiał troszeczkę zwolnić – a mam wrażenie, że od tamtego czasu tak naprawdę jeszcze przyspieszyłeś w swojej działalności, bo tak jak sam wspomniałeś, IRA koncertowała dość intensywnie przed pandemią i nie było nawet czasu na to, by nad tą płytą przysiąść. Czy przez ten rok, kiedy praktycznie nie można było koncertować, udało Ci się wreszcie choć trochę naładować akumulatory?

ARTUR: Rzeczywiście, było tak troszkę, że nie mieliśmy kiedy odpocząć. Oczywiście, jesteśmy coraz starsi i z każdym rokiem coraz trudniej jest nam się zregenerować po wysiłku, jakim są na przykład wyjazdy i koncerty. Więc to naturalne, że człowiek łapie się na myśleniu o tym, żeby troszkę przystopować. Jednak dopiero ta pandemia nas przystopowała, i to bardzo poważnie. W tej chwili mamy za sobą już mniej więcej 14 miesięcy takiego bardzo rozleniwiającego stanu, kiedy nic się nie dzieje, bo nic nie musisz robić, nie wiadomo kiedy będziesz mógł coś robić i z jaką intensywnością będzie można znów pracować. Jest wiele niewiadomych, a jednocześnie ta sytuacja jest trochę przygnębiająca, bo nie do takiego stanu rzeczy jesteśmy przyzwyczajeni. Brakuje czegoś w życiu – kontaktu z ludźmi, podróżowania, zmian, wrażeń. Ciągłe siedzenie w jednym miejscu jest dla mnie nienormalne – przez trzydzieści trzy lata żyłem w nieustannym ruchu. Nagle po prostu czuję się jak emeryt odesłany na emeryturę. Dlatego robię różne rzeczy, ciągle wymyślam sobie nowe zajęcia i nowe projekty, żeby cokolwiek robić – bo co mam innego do roboty?

MATEUSZ: A skoro już jesteśmy przy koncertach: kilka dni temu nasz rząd ogłosił pewną odwilż jeśli chodzi o obostrzenia pandemiczne – czy w związku z tym wiecie już, gdzie i kiedy będzie można Was zobaczyć w najbliższym czasie, jeśli obostrzenia nie zostaną ponownie zaostrzone?

ARTUR: Widzisz, to nie jest wcale takie proste, jak myśli większość ludzi – mówię tu o osobach, które nie siedzą w tej branży i nigdy nie musiały zorganizować sobie choćby jednego występu. Wszyscy jeszcze na początku kwietnia liczyliśmy na to, że odwilż, jeśli chodzi o imprezy masowe będzie po długim majowym weekendzie. Wszyscy na to liczyli – cała branża masowych wydarzeń kulturalnych. Więc my na przykład mieliśmy zaplanowane na drugą połowę maja cztery koncerty. W momencie, kiedy pojawiła się informacja, że jednak nie możemy wrócić do pracy po długim weekendzie, tylko miesiąc później, to automatycznie organizatorzy tych czterech koncertów przenieśli te koncerty na listopad. Bo to nie jest tak, że da się przenieść takie wydarzenia o tydzień czy dwa tygodnie – tu w grę od razu wchodzą trzy-cztery miesiące. I tak to wygląda – więc po prostu chwilami się nawet nie chce o tym rozmawiać. Bo są takie momenty, kiedy opinia publiczna dostaje sygnał, że już jest możliwość koncertowania – ale to nie oznacza, że następnego dnia ja już jadę na koncert. Nie – ja następnego dnia dopiero zaczynam pracować nad tym, żeby ten koncert zorganizować. A od zorganizowania koncertu do tego, aby on się odbył, w najlepszym razie mija co najmniej miesiąc – bo ten koncert trzeba zareklamować, trzeba zorganizować miejsce, ogarnąć sprzęt. To wszystko po prostu wymaga czasu. To się nie dzieje z dnia na dzień i to niestety zabija tę naszą branżę. My nie jesteśmy restauracją – nie możemy po prostu otworzyć drzwi, zaprosić klientów i zacząć gotować świeże potrawy. My nie jesteśmy zakładem fryzjerskim, którego właściciel może bez problemu ogłosić: „proszę bardzo, zapraszamy, państwo wejdą, ustawią się w kolejkę, a ja biorę nożyczki i obcinam!”. To nie jest tak – to wymaga niestety dużo więcej roboty i dużo więcej włożonego wysiłku. To nie jest takie proste. A jeszcze do tego dochodzi przecież bardzo ważny element w postaci publiczności – co tu dużo mówić, ludzie się nadal boją odwiedzać miejsca, w których być może będzie ktoś, kto będzie nosicielem koronawirusa i oni się zarażą. Nie jesteśmy jeszcze wolni od zagrożenia. Ogłoszenie, że można koncertować, nie powoduje wcale, iż wirus przestaje szaleć. Także na tę sytuację składa się wiele elementów – to, że można grać koncerty, nie oznacza iż one się odbędą. Niestety, już doświadczyliśmy tego w zeszłym roku przed jesiennym lockdownem, że graliśmy koncerty i albo one dobrze się sprzedawały i trzeba było zagrać dwa koncerty, bo nie można było wszystkich ludzi jednocześnie wpuścić do sali, jednak wynagrodzenie było tylko za jeden, albo było tak, że trzeba było koncerty odwoływać, mimo że one były zorganizowane, bo nie było odpowiedniej sprzedaży biletów i nie mielibyśmy z nich wynagrodzenia czy choćby zwrotu kosztów. My teraz w zasadzie zaczynamy wszystko od początku. To nie jest tak, że możemy wrócić do pracy tak jak ludzie z branż, nad którymi wszyscy ubolewają – czyli branża fitness i fryzjerzy, bo oni się otwierają i działają w zasadzie z dnia na dzień po luzowaniu obostrzeń. My nie możemy tak działać. My nie wiemy, co nas spotka w momencie, kiedy będzie już można grać koncerty – czy one się w ogóle odbędą, czy nie będziemy musieli ich odwoływać, bo frekwencja będzie za mała. To wszystko w naszym przypadku jest dużo, dużo trudniejsze, niż dla wielu innych poszkodowanych branż – tak samo jak jest bardzo trudne dla kin, teatrów czy filharmonii. To nie jest takie proste.

MATEUSZ: Patrząc z dzisiejszej perspektywy na trwającą już ponad trzydzieści lat karierę – ten czas pandemii to jest najtrudniejszy moment od początku Twojej działalności na scenie, czy były już wcześniej podobnie trudne chwile, gdy ciężko było przetrwać z dnia na dzień?

ARTUR: To jest zdecydowanie najtrudniejszy moment, bo tak ciężkiej sytuacji wcześniej nie było – zawsze była jakaś alternatywa. W momencie zawieszenia działalności zespołu, w 1999 czy w 2000 roku, ja mogłem się spakować, wziąć paszport, wyjechać do Ameryki i zostać malarzem pokojowym. Teraz nie mam się gdzie ruszyć, nie mogę nic zrobić, nie mam możliwości, nie mam żadnego alternatywnego rozwiązania. Poza tym jestem też za stary – nikt nie przyjmie w tej chwili do pracy ponadpięćdziesięcioletniego człowieka, który nie ma żadnego doświadczenia w żadnej pracy poza byciem piosenkarzem. Spójrzmy prawdzie w oczy!

MATEUSZ: Miejmy nadzieję, że ten ciężki moment w końcu minie i ani Ty, ani żaden inny znakomity muzyk nie będzie już musiał mieć podobnych rozterek! Ale skoro już tak spoglądamy wstecz, to skupmy się na bardziej pozytywnych myślach: zbliża się 35-lecie zespołu IRA, więc mam nadzieję, że gdy będzie się dało już układać normalne plany, to zaplanujecie coś specjalnego na tę okazję! A co na przestrzeni tych ponad trzech dekad sprawiło Ci najwięcej satysfakcji? Co wspominasz najlepiej – jakieś konkretne koncerty, jakieś konkretne wydarzenia, na samą myśl o których potrafisz się uśmiechnąć?

ARTUR: Wiesz, ja się przede wszystkim cieszę, że mimo różnych przeciwności losu i mimo tego, co się w tej chwili dzieje, mimo tej obecnej, bardzo ciężkiej dla nas wszystkich sytuacji – my trwamy, zespół działa, wydaje płyty, koncertuje. Powstają nowe piosenki – i to jest bardzo pozytywna informacja. Mało tego, my mamy cały czas nadzieję i ochotę na to, żeby wyjść i zacząć grać ten nowy materiał, żeby przedstawiać go ludziom. Natomiast czy to się uda i w jakim zakresie – nie mam pojęcia. Zobaczymy. Nie jest to zależne od nas. Po raz pierwszy w moim w życiu jest tak, że to, czy będziemy grać, nie zależy zupełnie ode mnie i kolegów z zespołu.

MATEUSZ: Przyjmijmy jednak optymistyczną wersję zdarzeń, że wszystko będzie już szło w dobrą stronę. Tak jak wspomniałem, zbliża się powoli 35-lecie zespołu. Czy w wypadku, gdyby dało się już normalnie grać, będziecie chcieli zorganizować z okazji tego jubileuszu jakąś specjalną trasę – może z zaproszeniem w charakterze gości dawnych członków grupy, których przecież na przestrzeni tych kilku dekad było niemało?

ARTUR: Wiesz co, ja powiem tak: sytuacja, w której jesteśmy od tych kilkunastu miesięcy, spowodowała, że my już niczego nie planujemy. My po prostu czekamy na rozwój wydarzeń. Jeżeli okaże się, że sytuacja się już normuje można zacząć działać na w miarę zdrowych zasadach, to wtedy się tym zajmiemy i zaczniemy pracować nad pomysłami, jak uczcić nasze 35-lecie – bo będziemy wiedzieli, co możemy zrobić i czego możemy się spodziewać. Natomiast dziś nie wiemy praktycznie nic. Czekamy na informacje, czy możemy zacząć koncertować i jak bardzo naprzód możemy układać jakiekolwiek plany. Nie wiemy, jakie warunki zastaną nas za kilka tygodni czy miesięcy, bo to wszystko się nieustannie zmienia i to nie napawa nas zbytnim optymizmem, szczerze mówiąc. To, co się dzieje wokół koncertów w związku z tymi ciągłymi zakazami, spowodowało, że ten rynek się ogromnie zmienił. Zaczynają się kształtować nowe, trudne zasady, które można określić wręcz jako prawo dżungli. Póki co jednak my po prostu czekamy na dalszy przebieg zdarzeń. Zobaczymy, co się stanie i co będziemy mogli robić.

MATEUSZ: Trzymam w takim razie kciuki za to, żebyście mogli zarówno tę nową płytę fajnie wypromować w tym roku, i żeby później nie było problemu z ewentualnymi rocznicowymi koncertami! Kończąc powoli ten wywiad – czy jest coś, co chciałbyś sam, od serca, powiedzieć fanom zespołu?

ARTUR: Chyba tylko to, że tęsknię za nimi i nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł ich zobaczyć na koncertach i będziemy mogli sobie pośpiewać wspólnie piosenki – te stare, i mam nadzieję, że te najnowsze też!

---> PRZECZYTAJ NASZĄ RECENZJĘ PŁYTY „JUTRO” <---

Komentarze: