Andrzej Rozen (zespół Rozen): "Czekamy na moment kiedy obostrzenia znikną i będziemy mogli na żywo obserwować reakcje na nasz debiutancki materiał"

Andrzej Rozen (zespół Rozen): "Czekamy na moment kiedy obostrzenia znikną i będziemy mogli na żywo obserwować reakcje na nasz debiutancki materiał"

Formacja Rozen to czwórka przyjaciół grających muzykę z pogranicza indie folku i popu. Powstali z inicjatywy wokalisty, gitarzysty i autora tekstów Andrzeja Rozena, poza nim skład uzupełniają skrzypaczka Karolina Matuszkiewicz, wiolonczelista Dominik Frankiewicz oraz perkusista Kacper Majewski. Niedawna premiera najnowszego albumu Rozen stała się doskonałą okazją do rozmowy. Zapraszamy do lektury!

Rozmawiamy przy okazji wydania „Rozen” – albumu, który miał swoją premierę 16 kwietnia. Jak wrażenia? Jesteście zadowoleni/usatysfakcjonowani ogólnym odbiorem Waszej płyty?

Andrzej Rozen: Jest dobrze! Przez ostatnie dwa tygodnie przeczytaliśmy o sobie bardzo dużo miłych słów od fanów. Pojawiło się też kilka bardzo dobrych recenzji. Najbardziej cieszy nas chyba to, że nasz pomysł na ten album - muzyczny, tekstowy, stylistyczny – jest dla słuchaczy czytelny. Że w tych utworach dostrzegają jakiś wspólny mianownik.

Jakiej muzyki słuchacie na co dzień? Kto z muzycznego świata stanowi dla Was inspirację?

A.R. Ja sam słucham ostatnio rzeczy trochę bardziej odległych od gatunku, który gramy na co dzień. Jestem zafascynowany zespołem Black Pumas. Niezmiennie wracam też do synth-popowego składu Future Islands. A z klimatów folkowych, bliższych muzycznie nam – na mojej playliście królują ostatnio Shakey Graves i Andrew Bird.

Kompozycje na „Rozen” mimo zróżnicowanej dynamiki, chwytają za serce prostotą i raczej minimalistycznym podejściem do muzyki. Jesteście zatem orędownikami „less is more” i nieco oszczędniejszego podejścia do muzyki, czy nie jest (i nie będzie) to regułą w twórczości Rozen?

A.R. Myślę, że to rzecz, z której chcielibyśmy być znani. Gramy muzykę, która jest prosta, szczera, dotyka uniwersalnych emocji. I dobieramy takie środki muzyczne, które pozwalają tym emocjom wybrzmieć. Często „przeładowywanie” kompozycji efektownymi dodatkami ma odwracać uwagę od braków samej piosenki. My chcielibyśmy inaczej. Żyjemy w czasach nadmiaru, przesytu informacji, bodźców, nadprodukcji muzyki. Liczę, że chociaż trochę możemy stanowić dla tego przeciwwagę.

Można wysnuć tezę, że strona wizualna jest dla Waszego zespołu niezwykle istotna. Dobrym przykładem będzie przywołanie teledysku do utworu pt. „Tańczyć” – artystycznego, wręcz bajkowego obrazka, w którym każdy detal (kostiumy, makijaże, ogólna oprawa) dopracowany jest do perfekcji. Kto jest pomysłodawcą budowania zespołu od strony wizualnej? Kto jest inicjatorem obrania właśnie takiej drogi?

A.R. Pomysł wizualny na zespół to moja domena. Poza byciem muzykiem, jestem strategiem w agencji brandingowej. Można powiedzieć, że zawodowo zajmuję się doradzaniem markom jak sprawić by ich wygląd w spójny i efektowny sposób wyrażał to kim chcą być. Więc może trochę łatwiej przychodzi mi myślenie takimi kategoriami. Natomiast sama estetyka zespołu nie była efektem żadnej kalkulacji. Ten świat wizualny jest mi po prostu bliski, wydaje mi się dla nas naturalny. Przy tworzeniu wszystkich materiałów mieliśmy w dodatku możliwość pracować ze świetnymi ludźmi, którzy przekuli ten pomysł na piękną sesję zdjęciową czy teledyski. „Tańczyć” swój magiczny klimat zawdzięcza Oli Hulbój i całej ekipie odpowiedzialnej za klip.

W jednym z wywiadów można przeczytać, że w okolicznościach szukania wytwórni pomogła Wam zmiana repertuaru na polski, dzięki czemu materiał mógł stać się przystępniejszy dla odbiorcy. Jak myślicie, z czego to wynika?

A.R. Ta zmiana języka może się wydawać jakimś oportunizmem z naszej strony. Było jednak inaczej. Broniliśmy się przed językiem polskim rękami i nogami. To trudny język do pisania piosenek. Mniej dźwięczny niż angielski, trudniejszy rytmicznie, demaskuje w dodatku bezlitośnie każdy banał i patos. Ale kiedy się przełamaliśmy i znaleźliśmy swój sposób na pisanie po polsku, doświadczyliśmy na własnej skórze jak inny był odbiór tej muzyki przez słuchaczy. Reakcje, które obserwujemy utwierdziły nas w tym, że to dobry ruch.

Czy wobec tego planujecie powrót do twórczości w języku angielskim?

A.R. Myślę, że angielski jest ważnym elementem tej folkowej konwencji. I nie ma co ukrywać, że to amerykański folk nas inspiruje i zachwyca. Nie stać mnie więc na stanowcze „nigdy więcej po angielsku”. Nadal mamy w zanadrzu kilka dobrych piosenek po polsku, które nie załapały się na płytę. Kto wie…  Natomiast dzisiaj chciałbym się skupić na tym by coraz lepiej pisać teksty po polsku.

Czy macie ulubiony utwór z płyty lub taką kompozycję, przy której najprzyjemniej Wam się pracowało?

A.R. Mój stosunek do tej płyty zmienia się właściwie z tygodnia na tydzień. Im więcej mam do niej dystansu, tym sam zaczynam ją widzieć inaczej. Ostatnio bardzo doceniam utwór „Tysiąc lat”. Jego tekst powstał dość późno i był jednym z moich ulubionych. Mieliśmy natomiast dużą trudność by nadać tej piosence jakąś formę muzyczną. Gdy już prawie była gotowa uznawaliśmy, że to nie to i zaczynaliśmy praktycznie od nowa. To jedyny utwór na płycie, który tak bardzo zmieniał się i „pływał” w studiu. Jestem bardzo zadowolony z formy jako ostatecznie przybrał.

Czy poza promocją najnowszej płyty macie jakieś inne muzyczne marzenia/plany na najbliższy czas?

A.R. Marzą nam się koncerty. Nie mamy jeszcze tej skali, by móc się załapać na duże imprezy. Ale bardzo wierzymy, że to się zmieni. Czekamy na moment kiedy pandemia i obostrzenia znikną i będziemy mogli na żywo obserwować reakcje na nasz debiutancki materiał.

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia! :)

A.R. Dziękujemy również!

Komentarze: