Michael Weikath (Helloween): "Prosimy o tak wielkie wsparcie, jak tylko się da!"

Michael Weikath (Helloween): "Prosimy o tak wielkie wsparcie, jak tylko się da!"

Już tylko kilka dni dzieli nas od występu Helloween w Warszawie w ramach trasy Pumpkins United Tour. Przed tym koncertem nie zapomnijcie przeczytać wywiadu, którego naszemu portalowi udzielił gitarzysta i współzałożyciel zespołu  – Michael "Weiki" Weikath. Miłej lektury!

Rozmowę przeprowadził Mateusz M. Godoń.

MATEUSZ: Pod koniec zeszłego roku zaskoczyliście swych fanów, ogłaszając, że będziecie występować w siedmioosobowym składzie – po wielu latach do zespołu powracają Michael Kiske i Kai Hansen. Czy było trudno uzgodnić wszystkie szczegóły tego powrotu, biorąc pod uwagę, jak trudne przez długie lata były Wasze relacje?

WEIKI: Powiedziałbym, że niespecjalnie. Po prostu, są takie sytuacje, które wymagają czasu – i tak właśnie było tym razem. Wszystko sobie wyjaśniliśmy i nie ma już między nami złych emocji.

M: Jak właściwie wygląda występowanie w tak licznym składzie? W siedem – a właściwie osiem osób, licząc utwory, w których pojawia się Wasz klawiszowiec Eddy – na scenie musi być niesamowicie tłoczno!

W: A, ten gość! To ciekawe, że wspominasz o Eddym, bo wszyscy o nim zapominają (śmiech). Jeśli chodzi o taką ilość osób na scenie, to w sumie dla nas żadna nowość. Kiedy jeszcze w składzie był Jörn Ellerbrock, występowaliśmy przecież regularnie w szóstkę – a do tego często dochodzili przeróżni goście. Na pewno jednak występy w takim składzie wymagają od nas sporego nakładu pracy w trakcie przygotowań – powiedziałbym, że jakieś trzy razy więcej, niż normalnie. Dlatego właśnie zaczęliśmy próby tak wcześnie, bo już w lutym – jest tak wiele szczegółów, które trzeba dopracować oraz kwestii, które trzeba przemyśleć, że nie starczyłoby nam na to czasu, gdybyśmy działali w normalnym trybie. Na same końcowe próby z całą oprawą, kiedy już wszystko powinniśmy mieć mniej lub bardziej dopracowane, musieliśmy przeznaczyć ponad tydzień!

M:  A jak sobie radzicie z podziałem obowiązków? W składzie jest teraz trzech gitarzystów i dwóch wokalistów – nie ma między Wami konfliktów o to, do kogo należeć będzie dany fragment piosenki?

W: Nie, dajemy sobie z tym spokojnie radę. Jakoś nie kłócimy się z chłopakami o to, który z nas ma którą solówkę – i nasi wokaliści też nie mają problemów z podziałem materiału. Na każdej próbie pojawiały się nowe pomysły, sugestie w stylu „może Ty weźmiesz ten fragment…?”, ale wszystko przebiegało w bardzo przyjaznej atmosferze i mieliśmy przy tym mnóstwo świetnej zabawy. I o to chodzi – by mieć z tego jak najlepszą zabawę. No, i jeszcze trochę kasy (śmiech).

M: W poszerzonym składzie zaprezentowaliście niedawno pierwszy utwór, zatytułowany, podobnie jak Wasza trasa, „Pumpkins United”. A jest szansa na to, byśmy doczekali się wkrótce nowej płyty – czy chociaż EPki – nagranej przez Waszą siódemkę? Od ostatniego albumu Helloween minęło już w końcu 2,5 roku, więc to chyba dobry moment, by wydać coś nowego?

W: Przede wszystkim, musimy przeżyć tę trasę i okres letnich festiwali – i wtedy zobaczymy, jak mocno będziemy nadal „United” (śmiech). Może ktoś będzie miał chwilowo dosyć po zakończeniu trasy? Nigdy nic nie wiadomo. W każdym razie, raczej spodziewałbym się, że prędzej wydamy EPkę niż pełen album – ale oczywiście, na ten moment nie mogę nic obiecać. Zapewne nasz management będzie nas namawiał do tego, byśmy coś jeszcze razem nagrali – jednak na ten moment nie mamy żadnych precyzyjnych planów w tej kwestii. Ale sam fakt, że o to pytasz – podobnie jak wiele innych osób – sprawia, że zaczynamy się nad tym coraz częściej zastanawiać.

M: Miejmy zatem nadzieję, że w niedługim czasie dojdziecie do wniosku, iż to po prostu musi się stać!

W: Przyjmijmy, że jeśli tylko nie czeka nas żadna wojna, katastrofa naturalna lub coś w tym stylu – to pewnie nie będziemy mieli innego wyjścia (śmiech).

M: Już wkrótce po raz kolejny zawitacie do Polski. Ponieważ polskie przystanki pojawiają się w zasadzie na każdej Waszej trasie – zapewne masz jakieś ciekawe wspomnienia z tych wizyt, którymi mógłbyś się podzielić z naszymi czytelnikami?

W: Zawsze będę bardzo ciepło wspominał nasze pierwsze koncerty w Polsce, które odbyły się w katowickim Spodku w 1987 roku. Nasze kraje wciąż dzieliła „żelazna kurtyna”, więc niewiele wiedzieliśmy o tym, jak wygląda życie w Polsce czy też o tutejszej scenie muzycznej. Jednak fani z Polski i Czech czasem przysyłali mi na mój prywatny adres, który jakimś cudem udawało im się zdobyć, winylowe płyty najlepszych rodzimych zespołów. Jednym z polskich zespołów, które w ten sposób poznałem, było TSA – muszę przyznać, że byłem pod dużym wrażeniem ich twórczości! Jednak nie miałem pojęcia, że są oni w Polsce prawdziwą supergwiazdą – więc kiedy zobaczyłem reakcję publiczności na ich występ przed naszym drugim koncertem w Spodku, byłem naprawdę zaskoczony i jednocześnie wzruszony. Z kolei takim świeższym wspomnieniem pozostaje nasz ostatni koncert w Warszawie i niesamowite wrażenie, jakie wywarła wtedy na mnie publiczność, która przez cały czas aktywnie uczestniczyła w naszym występie. Dzięki fantastycznej polskiej publiczności koncerty w Polsce są dla nas nawet bardziej emocjonujące, niż te, które gramy w naszej ojczyźnie! Cieszę się, że Polska zmieniła się tak bardzo, że teraz każdy może tu bez problemów przyjechać i mieć do czynienia z takimi fantastycznymi fanami. Wasz kraj przez lata bardzo cierpiał przez tragiczny ustrój i całe szczęście, że te czasy one dobiegły końca. Pamiętam, że nasz utwór „Guardians” z albumu „Wall Of Jericho” był na pierwszym miejscu polskiej listy przebojów przez jakieś 2,5 miesiąca – albo i dłużej! Byłem z tego bardzo dumny, bo słowa tej piosenki odnosiły się dokładnie do takiego systemu politycznego, jaki panował wtedy w Polsce – więc sukces tego utworu oznaczał, że Polacy identyfikowali się z jego tekstem. W innym wypadku nie spędziłby tak dużo czasu na pierwszym miejscu, prawda? Kiedy przyjechaliśmy do Katowic po raz pierwszy na te koncerty, o których mówiłem wcześniej, ludzie wyczekiwali na nas pod hotelem, krzykami w stylu „souvenirs, please, souvenirs!” prosząc nas o prezenty – i nie chodziło tu przecież o koncertowe pamiątki! Mam nadzieję, że żadne cywilizowane społeczeństwo nigdy nie zostanie już doprowadzone do takiego stanu, jaki wtedy był w Polsce. To były naprawdę okrutne czasy i chciałbym, by nigdy więcej nie wróciły – ani w Polsce, ani nigdzie indziej.

M: Jesteś, obok basisty Markusa Grosskopfa, jednym z dwóch członków zespołu, którzy pozostają w jego składzie od samego początku – bez żadnych przerw. Jak oceniasz ewolucję Helloween z perspektywy tych ponad trzech dekad?

W: Markus i ja zawsze zastanawialiśmy się, w którą stronę to wszystko będzie zmierzać – czasami dochodziło do sytuacji, że musieliśmy podejmować decyzje, których w życiu byśmy się po nas samych nie spodziewali! Zawsze dużo ze sobą rozmawialiśmy i często okazywało się, że Markus nie miał pojęcia o czymś, co wiedziałem ja – lub na odwrót – a trzeba było szybko coś z tym zrobić. Jednak zawsze udawało nam się znaleźć takie rozwiązanie problemu, które byłoby najlepsze dla zespołu. Obecnie Helloween znajduje się na bardzo pozytywnym etapie w swej historii. Wszyscy, w różnych konfiguracjach, znamy się już bardzo długo i wiemy, czego się po sobie możemy spodziewać. Mamy bardzo dobrą atmosferę wewnątrz zespołu. Czasami czujemy się trochę tak, jakbyśmy właśnie uczestniczyli w rodzinnym zjeździe: jest wujek George, który może wypił dziś za dużo, ale jest zabawny… (śmiech). Wprawdzie nie ma wśród nas babci, są za to inni wujkowie, bracia i inni członkowie rodziny – jakkolwiek by ich nie nazwać. Każdy coś opowiada, czas leci, a Ty siedzisz i się zastanawiasz, jak właściwie znalazłeś się pośród tego wszystkiego (śmiech). Czasy się zmieniają! Staramy się, by i z obecnej sytuacji udało nam się wyciągnąć jak najwięcej dobrego – aby po prostu się dobrze czuć we własnym towarzystwie. Nie masz pojęcia, ile czasu tracimy na różnego rodzaju głupie żarty, gierki słowne i debilne sugestie – ale mamy przy tym naprawdę mnóstwo świetnej zabawy!

M: Czy, patrząc z perspektywy tych trzydziestu kilku lat, możesz powiedzieć, że udało Ci się już osiągnąć z zespołem wszystko to, o czym marzyłeś na początku jego istnienia – a może wciąż masz jeszcze takie marzenia, które chciałbyś spełnić w przyszłości?

W: Jest taka rzecz, o której ciągle marzę: mieć jeden taki koncert, czy wręcz pięćdziesiąt koncertów pod rząd, gdy wszystko idzie jak trzeba od początku do końca i nie mam ani problemów ze sprzętem, ani migreny przed wejściem na scenę, ani żadnego wypadku podczas występu! Gdyby to się kiedykolwiek udało – naprawdę cholernie bym się z tego cieszył (śmiech). Pomijając to, mam wrażenie, że wszystko, co mogło mi się przydarzyć – już nastąpiło, włącznie z tymi rzeczami, o których, jak sądziłem, mogłem tylko śnić. Taką prawdziwą niespodzianką był za to z pewnością występ na festiwalu Woodstock – kolejne ważne polskie wspomnienie! – kiedy to daliśmy koncert przed bodaj największą publicznością w naszej historii… i nawet udało nam się całkiem nieźle zagrać!

M: Lekka dygresja od spraw muzycznych: na Twoim profilu na Skype wyświetla się zdjęcie psiaka, a w trakcie tej rozmowy kilka razy przerywało nam głośne szczekanie. Czy to Twój pies jest na tym zdjęciu?

W: Nie, to tylko zwariowana fotka, którą znalazłem w sieci (śmiech). Wcześniej miałem szaloną żółtą buźkę robiącą podobną minę, jak ten psiak – tamtego obrazka używałem ładnych parę lat i uznałem, że czas na zmianę, a ten psiak ze względu na spojrzenie wydał mi się naturalnym następcą poprzedniej foty. A jeśli chodzi o psa, który nam ciągle przerywa rozmowę – to nie należy on do mnie, tylko do sąsiadów z hotelu, w którym przebywam. Chociaż jestem wielkim wielbicielem psów, to obecnie nie jestem właścicielem żadnego – obok mojego domu na Teneryfie sąsiedzi mają małego foksteriera, z którym się czasem bawię, ale na nic więcej niestety nie mogę sobie pozwolić. Jestem ciągle w trasie, więc gdybym miał własnego psiaka, nie mógłbym mu poświęcać tyle czasu, na ile by zasługiwał – musiałbym go ciągle oddawać pod opiekę to jednej, to drugiej osobie i czułby się pewnie z tego powodu nieszczęśliwy i samotny. Na dłuższą metę nie byłbym po prostu zbyt dobrym opiekunem dla zwierzaka. Jak byłem jeszcze nastolatkiem, miałem dwie świnki morskie, które jednak dość szybko zmarły – i było mi z tego powodu bardzo przykro, więc tego uczucia też wolę sobie póki co oszczędzić.

M: Koncert Helloween w Warszawie zbliża się wielkimi krokami. Czy jest coś, co chciałbyś z tej okazji przekazać Waszym polskim fanom?

W: Przede wszystkim, to, o co proszę wszędzie, gdzie jedziemy – bo tak samo, jak w Polsce, tak i w Brazylii, Argentynie, Meksyku czy innych częściach świata mamy oddanych fanów: dajcie nam tak wielkie wsparcie, jak tylko się da, ok? Wiem, że były takie czasy, kiedy bycie zatrzymanym z płytą Helloween w plecaku mogło być w Polsce powodem do nieprzyjemności – a jednak zawsze wspieraliście nas bardzo mocno, za co wypada nam tylko dziękować. Ale po latach mogliśmy przyjechać znów do Polski po to, by zagrać tu największy koncert w naszych dziejach – to tylko pokazuje, jak bardzo Polska się zmieniła przez te lata, przy okazji dając sygnał do zmian w całej Europie. A teraz możemy przyjechać znowu, co naprawdę jest świetną sprawą. Także – do zobaczenia w Warszawie!

M: Do zobaczenia i dzięki za rozmowę!



Komentarze: