J. D. Overdrive: "W ostatnich latach nie narzekamy na brak przygód!"

J. D. Overdrive: "W ostatnich latach nie narzekamy na brak przygód!"

Zaledwie kilka dni temu ukazał się najnowszy album katowickiej grupy J. D. Overdrive, „Wendigo”. Korzystając z tej okazji, ucięliśmy sobie pogawędkę z liderami zespołu – wokalistą Wojciechem Kałużą, czyli Susłem, oraz gitarzystą Michałem Stemplowskim, znanym po prostu jako Stempel.

Rozmowę w imieniu wyspa.fm przeprowadził Mateusz M. Godoń.

Jesteśmy świeżo po premierze Waszego najnowszego albumu, „Wendigo”. Skąd pomysł, by tematykę albumu oprzeć na indiańskim micie o tym stworzeniu?

Wojciech "Suseł" Kałuża: Tematyka pojawiła się w zasadzie przypadkiem, po prostu wpasowała się w klimat części utworów na etapie komponowania i kiedy przyszło wymyślić tytuł nowej płyty, pójście w tę stronę było dla mnie czymś naturalnym. Sama nazwa „Wendigo” odnosi się zreszta nie tylko do mitologii indiańskiej, ale również do przedstawienia tego zagadnienia w książkach czy filmach (czy będzie to np. „Smętaż dla zwierzaków” Kinga, czy film „Ravenous”), do kanibalizmu, tzw. Psychozy Wendigo czy też konceptu wewnętrznej bestii - ten ostatni zresztą przedstawiliśmy w klipie do „The Creature is Alive”.

Czy można zatem powiedzieć, że jest to album koncepcyjny?

WK: Nie, nie do końca. Raczej luźno powiązany z pewnym konceptem, pewną historią. Ale żadna z kompozycji nie była tworzona pod konkretny koncept i to powiązanie wyszło tak naprawdę po fakcie. A i nie wszystkie numery o tę tematykę zahaczają.

Lubicie straszyć swoich fanów? Okładka płyty, szczególnie z tyłu, nie przedstawia postaci, którą chciałoby się zobaczyć na przykład w środku nocy…

WK: Okładka miała za zadanie pokazać pewne wyobrażenie o tym, jak może wyglądać wewnętrzna bestia, pewien wykrzywiony obraz rzeczywistości. Ten obraz potrafi być jednocześnie piękny i przerażający, i taki właśnie bym zamysł na artwork płyty.

Nad którym kawałkiem z nowej płyty Wam się najtrudniej pracowało – i dlaczego?

WK: Dla mnie największym wyzwaniem był „Hold That Thought”, zupełnie nie wiedziałem jak się zabrać za wokale do tego kawałka, przez co przez jakiś czas szczerze go nienawidziłem. W końcu jednak podszedłem do tematu trochę inaczej i muszę przyznać, że jestem całkiem zadowolony z końcowego rezultatu. Dalej nie jest to mój ulubiony utwór J. D. Overdrive, ale wstydu też nam nie przynosi.

Michał "Stempel" Stemplowski: Z kolei dla mnie wyzwaniem był końcowy „Flesh You Call Your Own”. Kiedy wpadłem na pomysł otwierającego riffu miałem przeczucie, że to może być jeden z najlepszych numerów na płycie i zwyczajnie nie chciałem tego spierniczyć. Zresztą jak zaczęliśmy go ogrywać na próbach, okazało się że pojawia kilka zdradliwych punktów, które musieliśmy solidnie przećwiczyć. Finalnie wyszło lepiej, niż się spodziewałem.

A który utwór uważacie za swój ulubiony?

WK: Na chwilę obecną postawiłbym na „The Creature is Alive”, „New Blood” i „Protectors of all that is Evil”. Ale podoba mi się właściwie cała płyta, dobrze się jej słucha jako całości.

MS: Dla mnie zdecydowanie „Flesh You Call Your Own” i „The Creature is Alive”. Jest w tych numerach sporo gimnastyki na gryfie, ale też cała masa powietrza i przestrzeni. Zwłaszcza w tym pierwszym numerze.

Skąd braliście inspirację przy tworzeniu tej płyty – zarówno przy komponowaniu muzyki, jak i przy pisaniu tekstów? Czy Waszymi głównymi wzorcami nadal pozostają artyści, o których dawniej wspominaliście – na czele z Black Label Society, Down i Panterą?

WK: Na pewno słychać tu trochę więcej rocka, takiego z okolic Clutcha. Nie wiem też, czy BLS jest jeszcze aż tak bardzo obecny w naszej muzyce. Prędzej stawiałbym teraz np. na Orange Goblin. Ale tych inspiracji jest naprawdę sporo, przy czym nigdy nie pisaliśmy utworów w stylu „o, a teraz graj jak XYZ!”. To raczej przychodzi samo.

MS: Ja zaryzykowałbym stwierdzenie, że na „Wendigo” BLS jest w zasadzie całkowicie nieobecne. Z kolei tematy, o których wspomniał Suseł, można już zdecydowanie wyłapać. To wszystko wychodzi pewnie z tego, czego słuchamy na co dzień. Taka karma.

Jak napisałem w mojej recenzji, w „Burn Those Bridges”, wyczułem pewne podobieństwa do brzmienia Soundgarden (a Suseł śpiewa tu moim zdaniem podobnie do Chrisa Cornella). To świadome nawiązanie do twórczości tej grupy?

WK: Mi numer bardziej kojarzy się z Alter Bridge, mój sposób śpiewania tutaj także. Co ciekawe fanem tej grupy nie jestem i nawet tytuł wyszedł przypadkowo. Ale właśnie takie wokale najbardziej mi tu pasowały, a przeważnie nie kłócę się sam ze sobą.

MS: Muzycznie zupełnie nie spodziewałem się takiego porównania. Ten numer był inspirowany raczej dokonaniami Jareda Jamesa Nicholsa, ale jeśli ktoś słyszy tutaj Soundgarden, to hej – ja się nie obrażam!

Nie pierwszy raz premiera Waszej płyty łączy się z wypuszczeniem przez Was okolicznościowego piwa. Skąd pomysł na takie uczczenie premiery albumu?

WK: A który zespół nie chciałby własnego piwa? Pojawiła się taka okazja, więc grzechem byłoby nie skorzystać.

MS: Ponadto sprawdziło się to przy premierze „The Kindest of Deaths”, więc naturalnym było kontynuowanie tej tradycji. Jeśli takie możliwości nadal będą się pojawiać, to z pewnością z nich skorzystamy.

W tym roku świętujecie 10-lecie istnienia zespołu. Jak bardzo, w swoich własnych oczach, zmieniliście się przez tę dekadę?

WK: Na pewno spoważnieliśmy i „wydorośleliśmy” muzycznie. Dziesięć lat temu mięliśmy tylko pomysł, żeby grać muzykę, ale niekoniecznie wiedzieliśmy jaką. Teraz myślę, że jesteśmy już dość świadomym twórczo zespołem i że nasze kompozycje są przez to po prostu lepsze.

Planujecie świętować tę rocznicę w jakiś specjalny sposób? Będzie okolicznościowy gig?

WK: Przez chwilę myśleliśmy nawet o jakimś specjalnym, przekrojowym gigu, ale potem na samą myśl o tym, że mielibyśmy grać starsze kawałki, których już zwyczajnie nie lubimy, zupełnie nam się odechciało. Pieprzyć jubileusze (śmiech)!

MS: Poza tym moim zdaniem wystarczającym prezentem dla nas, jak i dla naszych fanów jest po prostu nowy album. Naprawdę nie potrzeba nic więcej.

Pozostając przy tematyce eventowej – planujecie jakąś aktywną promocję „Wendigo”? Na Waszym fanpage’u widziałem, że póki co macie zaplanowane tylko 5 koncertów. Będzie potem jakaś dłuższa trasa?

WK: To się okaże. W przypadku nowej płyty postanowiliśmy podejść do tematu trochę luźniej. Prawda jest taka, że granie kilkunasto-koncertowych tras w Polsce kończy się przeważnie poważnym deficytem w budżecie zespołu. My wolimy tego uniknąć i zagrać mniej koncertów, ale w miejscach, które mamy sprawdzone. Jeśli zaś pojawią się jakieś nowe, ciekawe oferty koncertowe, to pewnie skorzystamy. W ostatnich latach nie narzekamy na brak przygód!

Supportowaliście już choćby takie zespoły, jak Black Label Society, Down, Whitesnake czy Europe. Który z tych koncertów był dla Was największym przeżyciem?

WK: Dla mnie osobiście ostatni nasz występ przed Clutch to było takie małe spełnienie marzeń. Sporo ludzi, dobre przyjęcie, no i ekipa Neila Fallona w doskonałej formie. Byłoby idealnie, gdyby tylko naszemu perkusiście nie złamał się stołek perkusyjny w trakcie pierwszego kawałka, ale cóż, shit happens (śmiech). I tak będziemy ten koncert dobrze wspominać. Koncerty z Downem i solowym zespołem Phila Anselmo też były czymś niesamowitym, zwłaszcza, kiedy w Warszawie Filip stał z boku sceny na trzech naszych utworach, kiwając z uznaniem głową. Miłe uczucie, nie powiem.

MS: Dla mnie z pewnością wielkim wydarzeniem był nasz pierwszy koncert z Down. Wiesz, byliśmy wtedy mocno nieopierzeni i niezbyt doświadczeni scenicznie, a tu nagle przychodzi Ci grać dla pełnego klubu, supportując Twoich idoli. Drugi raz tego uczucia doznałem grając właśnie przed Clutch.

Jest jeszcze ktoś, z kim bardzo chcielibyście razem wystąpić?

WK: Za każdym razem, kiedy w przeszłości padało to pytanie, odpowiadałem „Monster Magnet”, teraz zrobię to samo. Może wreszcie się spełni.

MS: Zawsze odpowiadałem „Metallica” i to się nie zmienia. Mam jakiś dziwny sentyment do tych dziadków.

WK: Ja serio nie rozumiem, jak można w 2017 zachwycać się jeszcze Metallicą. Ja wiem, że nostalgia mocno, ale tyle od groma lepszej muzyki dookoła...

A gdzie widzicie się za kolejne 10 lat? Liczycie na to, że to Wy będziecie headlinerami dużych międzynarodowych festiwali? Macie jeszcze jakieś inne życzenia na przyszłość?

WK: Jezu, pytanie jak w rozmowie o pracę (śmiech). Szczerze? Za 10 lat będziemy albo nadal w tym samym miejscu, co akurat byłoby całkiem sympatycznym scenariuszem, albo nie będzie nas wcale, bo znudzi nam się granie, własne towarzystwo, albo dopadnie nas proza życia. Headlinerzy dużych festiwali? Lepszym od nas się nie udawało, więc raczej nie mam złudzeń. Jeśli dalej będzie nam się chciało nagrywać coraz to lepsze albumy, a ktoś tych albumów będzie chciał słuchać, to będę człowiekiem spełnionym.

Komentarze: