Amon Amarth: "Noszenie młota Thora na szyi jest dla nas czymś zupełnie naturalnym!"

Amon Amarth: "Noszenie młota Thora na szyi jest dla nas czymś zupełnie naturalnym!"

Już nawet nie dni, a godziny dzielą nas od startu tegorocznego Przystanku Woodstock! Jedną z największych gwiazd, jakie będziemy mogli zobaczyć w trakcie tej edycji bodaj największego polskiego  festiwalu muzycznego będzie szwedzki zespół Amon Amarth. Wikingowie pojawią się na Dużej Scenie w piątek 4 sierpnia i możemy być pewni jednego: to będzie mocne show!

Przed wyjazdem na Woodstock zapraszamy do lektury wywiadu, który jakiś czas temu przeprowadziliśmy z dwoma członkami Amon Amarth: basistą Tedem Lundströmem i gitarzystą Johanem Söderbergiem. Rozmowę w imieniu wyspa.fm przeprowadzili Mateusz M. Godoń i Oliwia Cichocka.

OLIWIA: Od kilku miesięcy krążycie po świecie, promując Waszą ostatnią płytę, „Jomsviking”. Jak się Wam żyje w trasie?

JOHAN: Wspaniale! (śmiech).

TED: Muszę przyznać, że tu nie ma nad czym się rozwodzić – trasa naprawdę idzie nam fantastycznie! Wszystkie koncerty, które jak dotąd zagraliśmy, wyszły nam naprawdę świetnie i liczymy na to, że się to nie zmieni.

MATEUSZ: To nie Wasza pierwsza wizyta w Polsce – właściwie, to wpadacie tu stosunkowo często. Macie jakieś miłe wspomnienia z tego kraju?

TED: Nie przytoczę żadnego konkretnego zdarzenia, bo mamy same miłe wspomnienia z Polski! Jest tu naprawdę świetna publiczność, więc i koncerty są zawsze bardzo udane i czas tu spędzany na pewno nie jest czasem straconym.

MATEUSZ: Minął już jakiś czas od premiery albumu „Jomsviking”, więc można ocenić ten album na chłodno – bez dawki emocji towarzyszącej premierze. Jak patrzycie na ten krążek z perspektywy tych kilkunastu miesięcy?

TED: Przede wszystkim, bardzo ucieszyła nas reakcja fanów na ten album! Bardzo szybko nauczyli się tekstów nowych piosenek i zaczęli śpiewać je z nami na koncertach. Można więc założyć, że płyta im się spodobała i jesteśmy z tego powodu niesamowicie szczęśliwi. Poza tym, wszystkie recenzje, jakie miałem okazję czytać, były bardzo pozytywne, więc chyba mogę powiedzieć, że „Jomsviking” naprawdę nam się udał! (śmiech).

MATEUSZ: Niedługo po wydaniu płyty „Jomsviking” do zespołu dołączył nowy perkusista, Jocke Wallgren. Jak Wam się z nim współpracuje i czym się różni jego styl gry od tego, co prezentowali jego poprzednicy?

TED: Jocke należy do młodszego pokolenia muzyków, niż my i być może właśnie z tego wynika fakt, że bardziej niż reszta zespołu skupia się na technicznych kwestiach. Jest prawdziwym perfekcjonistą, który bardzo dba o czystość brzmienia. Jego poprzednik, Fredrik, prezentował bardziej brutalny styl gry – u niego liczyła się przede wszystkim siła w mięśniach, uderzał w perkusję w bardzo agresywny sposób. Jocke więcej uwagi poświęca technice gry.

JOHAN: Jocke jest takim typem perkusisty, razem z którym bardzo łatwo grać. Jest bardzo utalentowany i oddany temu, co robi, w związku z czym nasza współpraca przebiega naprawdę znakomicie.

OLIWIA: Jak w ogóle to jest z Waszą współpracą w zespole? Łatwo się dogadujecie przy komponowaniu nowych piosenek?

TED: Przez większość czasu staramy się, by zespół działał w sposób demokratyczny – co nie znaczy, że zawsze to nam wychodzi… (śmiech). A tak serio, to chcemy, by najlepsze pomysły trafiły na album i dajemy każdemu szansę, by je przedstawić. Oczywiście, to głównie Johan (Hegg – przyp. red.) i Olavi zajmują się tworzeniem nowych utworów, jednak nigdy nie jest tak, żeby kazali nam grać coś na siłę. Najczęściej przynoszą do studia dema nowych utworów, robimy kilka prób i reszta zespołu rzuca propozycjami, co można poprawić, a co w ogóle zmienić. W ten sposób pracujemy nad piosenką do momentu, aż wszyscy są z niej zadowoleni.

OLIWIA: A zdarzają się konflikty, na przykład o to, który z gitarzystów ma zagrać solówkę w danym utworze?

JOHAN: To nie jest tak, że jeśli ja albo Olavi wymyślimy jakiś riff, to upieramy się przy tym, że koniecznie musi on znaleźć się w utworze. Jeśli któryś z nas, lub ktokolwiek inny z zespołu powie, że to, co wymyśliliśmy, nie brzmi dobrze, po prostu tego nie używamy. Nigdy nie jest tak, że któryś tupnie nogą, mówiąc: „to jest mój riff i musi trafić do tej piosenki!” (śmiech).

TED: Większość z nas, oczywiście nie licząc Jockego, jest w tym zespole od ponad 20 lat – lub niewiele krócej. Jesteśmy prawie jak rodzina i właściwie zawsze potrafimy się dogadać i znaleźć dobre rozwiązanie problemów.

OLIWIA: Pozwólcie teraz, że podpytam Was o bardziej techniczne kwestie. Wedle jakich kryteriów dobieracie sprzęt?

JOHAN: Dobór odpowiedniego sprzętu to część procesu „dorastania” muzyka. W miarę, jak sprawdzasz kolejne elementy, przekonujesz się, które z nich lepiej oddają twój styl gry, które lubisz, a które niekoniecznie ci odpowiadają. Z roku na rok uczysz się więcej, zmieniasz poszczególne elementy w poszukiwaniu tego właściwego brzmienia. Obecnie chyba wszyscy w zespole jesteśmy na etapie, w którym chcemy, by to brzmienie było proste. Używamy wyłącznie wzmacniaczy Kempera – są dobre, proste w obsłudze, a przede wszystkim – lekkie i zajmują niewiele miejsca.

TED: To bardzo ważne, bo chcemy zawsze brzmieć tak samo – niezależnie od tego, czy gramy w Europie, czy na przykład w Ameryce Południowej. Dawniej nie zawsze było to możliwe, bo używaliśmy wzmacniaczy z głośnikami o zdecydowanie większych gabarytach Nie zawsze mieściło się to w samolocie i często był kłopot, bo trzeba było organizować na miejscu zastępczy sprzęt i tracić czas na dostrojenie go w odpowiedni sposób. A prawda jest taka, że zupełnie wystarczą nam te wzmacniacze, o których wspominał Johan – nie dość, że mamy pewność, iż będziemy brzmieć dobrze, to dodatkowo w sposób oszczędzamy dużo miejsca w samolocie, które możemy w zamian przeznaczyć na wożenie ze sobą bardziej rozbudowanej sceny.

OLIWIA: A jeśli chodzi o gitary – to kupujecie egzemplarze z liniowej produkcji, czy wolicie instrumenty na zamówienie, tak żeby były jak najlepiej dopasowane do brzmienia Amon Amarth? Nie chcę, żeby wyszło z tego lokowanie produktu, ale macie jakichś ulubionych producentów gitar?

TED: Pewnie, że mamy! Moją ulubioną marką jest Music Man. Produkują naprawdę świetne gitary basowe – mam od nich dwie, które zawsze zabieram ze sobą w trasę. To są moje ulubione gitary w tym momencie, jednak oczywiście zawsze rozglądam się za nowymi instrumentami i teraz też mam na oku kilka, które chciałbym wypróbować. Poza tym, często w trasie spotykamy się z kolegami z innych zespołów i zawsze któryś rzuci tekstem w stylu „grałem na takim nowym basie, jest świetny, musisz wypróbować!” – w ten sposób dowiadujesz się o nowościach.

JOHAN: Ja w swej karierze grałem na naprawdę wielu gitarach – obecnie używam tych produkowanych przez firmę ESP. Lubię w nich to, że mają dobrze wyprofilowany gryf i są świetnie wyważone. Grywam także na Gibsonach. Ale do wszystkich gitar używam zawsze strun firmy D’Addario. Od jakiegoś czasu dostajemy te struny za darmo, ale prawda jest taka, że grałem na nich już wcześniej.

TED: To są po prostu najlepsze struny! Próbowałem czasem innych, ale na żadnych nie grało mi się tak dobrze, jak na tych od D’Addario, które się naprawdę świetnie stroi. I to, co mówię, nie jest żadnym lokowaniem produktu – to czysta prawda (śmiech).

JOHAN: Nigdy bym nie grał na czymś, co by mi nie odpowiadało, tylko dlatego, że ktoś mi to dał za darmo. Gdybym nie lubił tych strun, to bym ich nie używał – a są naprawdę świetne.

MATEUSZ: Wróćmy do tematu Waszej ostatniej płyty. „Jomsviking” to pierwszy album koncepcyjny w Waszej dyskografii. Czym różni się praca nad taką płytą od nagrywania „normalnego” krążka? Czy w przyszłości podjęlibyście się ponownie takiego wyzwania?

JOHAN: Największą różnicą w stosunku do pracy nad zwykłym albumem było to, że na „Jomsviking” mieliśmy do opowiedzenia jedną, długą historię i należało do niej napisać muzykę. To było dla nas w sumie ułatwienie, bo zwykle jest tak, że przygotowujemy najpierw warstwę instrumentalną i dopiero potem zastanawiamy się, jaka historia pasowałaby do tego utworu, o kim lub o czym można opowiedzieć.

TED: Najprostszy przykład: mamy utwór z bardzo energetycznymi, mocnymi riffami – więc szukamy do niego ciekawej historii o bitwie, o której można by napisać tekst. Oczywiście, w pojedynczych sytuacjach zdarzało się w przeszłości, że mieliśmy gotowy tekst i pisaliśmy pod niego muzykę. Jednak dopiero przy „Jomsviking” cała koncepcja albumu była z góry nakreślona, a teksty do wszystkich utworów właściwie gotowe zanim zaczęliśmy tworzyć melodie. To było zupełnie nowe doświadczenie.

JOHAN: Jeśli nawet kolejny album nie będzie koncepcyjnym, to fajnie by było, byśmy chociaż część piosenek pisali w ten sam sposób – to znaczy tworząc muzykę do gotowego tekstu – bo mam wrażenie, że szło nam to nawet łatwiej, niż gdy robimy to na odwrót.

MATEUSZ: A czy w trakcie pisania tekstów konsultujecie się z jakimś ekspertem, który dba o ich zgodność z prawdą historyczną?

TED: Nie ma takiej potrzeby! Nasz wokalista, Johan, pochłania po prostu tony książek historycznych, więc to on sprawuje pieczę nad tym, by nasze teksty były mniej lub bardziej zgodne z prawdziwymi zdarzeniami lub z opowieściami znanymi z mitologii skandynawskiej. Oczywiście, czasem to i owo trzeba delikatnie zmienić, lekko nagiąć prawdę historyczną, żeby tekst lepiej pasował do muzyki, jednak generalnie staramy się być wiarygodni w tym, co robimy.

OLIWIA: Wasza twórczość skupia się głównie na tematyce Wikingów i mitologii nordyckiej – za co pokochały Was tysiące fanów na całym świecie. Czy nie boicie się jednak, że w pewnym momencie zabraknie Wam nowych historii do opowiedzenia?

JOHAN: Myślę, że czasy Wikingów to tak naprawdę studnia bez dna, w której można znaleźć dowolną ilość ciekawych historii. Zresztą – prawda jest taka, że tekst piosenki nie musi mieć tak naprawdę wiele wspólnego z rzeczywistymi wydarzeniami historycznymi. Przecież może być tak, że opiszemy zupełnie współczesną historię, lecz przeniesiemy ją do epoki Wikingów w ramach pewnej alegorii. W muzyce można sobie pozwolić na pewną dowolność w tym zakresie.

TED: W zasadzie, to po premierze każdego kolejnego albumu wszyscy się dziwią, że wciąż nie skończyły nam się pomysły na piosenki. Ale prawda jest taka, że jeśli masz wystarczająco dużą wyobraźnię i wiesz, gdzie szukać inspiracji – zawsze znajdzie się dobry pomysł!

MATEUSZ: Wiem, że Johan Hegg i Olavi są prawdziwymi nerdami, jeśli chodzi o temat Wikingów – a jak to jest z pozostałymi członkami zespołu? Podzielacie to zainteresowanie, czy może traktujecie to tylko jako element Waszego wizerunku scenicznego?

TED: Myślę, że każdy z nas w większym lub mniejszym stopniu interesuje się tą tematyką i identyfikuje się z Wikingami. Jesteśmy ze Szwecji, więc temat Wikingów wręcz musi być bliski naszym sercom – to bardzo ważna część naszej historii. Na pewno noszenie młota Thora na szyi jest dla nas czymś zupełnie naturalnym (śmiech).

MATEUSZ: Macie już jakieś plany na przyszłość? Czego mogą się w najbliższym czasie spodziewać fani Amon Amarth?

JOHAN: Na razie skupiamy się przede wszystkim na trwającej trasie koncertowej. Przed nami jeszcze wiele koncertów i chcemy, by wypadły one jak najlepiej, żeby nasi fani byli z nas zadowoleni. Później może zaczniemy myśleć nad nowym albumem, ale nie sądzę, byśmy ruszyli ten temat wcześniej, niż dopiero w 2018 roku.

OLIWIA: Polscy fani będą mogli Was ponownie zobaczyć na tegorocznym festiwalu Woodstock, który zbliża się wielkimi krokami. Jak zapatrujecie się na występ na tej największej imprezie w Polsce?

TED: Słyszeliśmy, że jest to naprawdę świetna impreza. Nigdy jeszcze tam jeszcze nie występowaliśmy, jednak mamy na koncie występy na podobnych eventach – na przykład w Danii, na festiwalu w Roskilde – i już nie możemy się doczekać koncertu na Woodstocku. Mam nadzieję, że fani przybędą tłumnie i będzie to zarówno dla nich, jak i dla nas, niezapomniany wieczór!

Komentarze: