Tomasz Stonski (Gallileous): "Zawsze staraliśmy się żyć w zgodzie z ideologią undergroundową"

Tomasz Stonski (Gallileous): "Zawsze staraliśmy się żyć w zgodzie z ideologią undergroundową"

Zapraszamy na nasz wywiad z Tomaszem Stonskim, liderem grupy Gallileous. Porozmawialiśmy między innymi o nowej płycie zespołu, zatytułowanej "Stereotrip", i o życiu w muzycznym podziemiu.

Rozmowę przeprowadził Mateusz M. Godoń. 

Rozmawiamy niedługo po premierze Waszego najnowszego albumu, „Stereotrip”. Dlaczego oficjalna premiera miała miejsce dopiero teraz, choć tak naprawdę udostępniliście ten materiał w sieci już kilka miesięcy temu?
Cześć! Rzeczywiście "Stereotrip" był gotowy w połowie ubiegłego roku i praktycznie od razu pojawił się na naszym profilu bandcamp. Zdecydowaliśmy się go udostępnić ze względu na Ankę, nową wokalistkę, z którą wówczas już zaczęliśmy sporo koncertować. Chcieliśmy, by słuchacze wiedzieli, czego się spodziewać, przychodząc na nasze koncerty. Tym bardziej, że zmiany jakie nastąpiły w zespole są dość widoczne i słyszalne. A obecna premiera fizycznie wydanej płyty wynika z podjętej współpracy z Musicom, czyli wytwórnią, która zdecydowała się ją wydać. Początkowo klasycznie szukaliśmy wydawcy w kręgach blisko kojarzonych z muzyką jaką gramy, jednak pewne okoliczności sprawiły, że znaleźliśmy się w polskim wydawnictwie o bardzo szerokich horyzontach otwartych na nowe wyzwania. Mam nadzieję, że opłacało się czekać, bo płyta wydana jest fantastycznie, no i raczej dla nikogo nie będzie stanowiło problemu dotarcie do niej.

Istniejecie już niemal 30 lat, a jednak, mimo ciekawego brzmienia, jakimś cudem wciąż pozostajecie w podziemiu. Czym to może być spowodowane?
Patrząc na kalendarz może wygląda to imponująco, ale nie zapominajmy, że 10 lat praktycznie nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Po powrocie do nazwy Gallileous w 2008 roku zmienił się skład grupy, stylistyka. Można by powiedzieć, ze zespół powstał na nowo. Ba, zaryzykowałbym tezę, że w przypadku Gallileous każda płyta jest czymś nowym, świeżym, daleko odbiegającym od poprzedniej wizji zespołu, przez który przewinęło się już w sumie kilkunastu muzyków. Poza tym, zawsze staraliśmy się żyć w zgodzie z ideologią undergroundową i nie uginaliśmy się pod ciężarem oczekiwań, jakie nam stawiano przez te wszystkie lata. Nigdy nie zależało nam na splendorze i sławie. Chodziło raczej o przyjemne spędzanie czasu z instrumentami, wymianie wibracji ze słuchaczami w trakcie koncertów i nagrywanie płyt w zgodzie z własnym sumieniem. Generalnie pomimo faktu, że wydaje nas teraz profesjonalna wytwórnia i być może więcej pojawiamy się w mediach, to nadal daleko nam do mainstreamu. Nikt nam nic nie sugeruje i dalej po prostu robimy swoje.

Jak sam wspomniałeś, w pewnym momencie Gallileous miał ponad 10-letnią przerwę – czym ona była spowodowana?
To był burzliwy okres, wchodziliśmy powoli w dorosłe życie. Niektórzy z nas wyjechali na studia, inni wybrali łatwą kasę i życie na zachodzie, jeszcze inni zatracili się w używkach, były też pierwsze miłości i tym podobne historie. W pewnym momencie miałem też wypadek samochodowy, który na niecały rok wyłączył mnie z życia społecznego. Gdy stanąłem na nogi, zespołu już nie było…

Po tej przerwie dość szybko zrezygnowaliście z grania funeral doom metal na rzecz stoner rocka. „Wyrośliście” z ponurego grania?
Reaktywacja wynikała z innych pobudek. Wino, nasz ówczesny gitarzysta również po przejściach ze zdrowiem, pogrywał sobie coś na gitarze z Dagmarą. Mieli praktycznie zrobiony cały materiał na „Ego Sum…” Ja wróciłem z Wrocławia, Mirek z Londynu i stwierdziliśmy, ze możemy z nimi wspólnie pograć. Do składu dołączył też Paweł. Po rozmowach stwierdziliśmy, że przecież możemy użyć starej nazwy i na jej kanwie tworzyć dalej. Szybko okazało się, ze po tych 10 latach przerwy w każdym z nas siedzi już coś zupełnie innego i to rzeczywiście miało coraz mniej wspólnego z funeral doom metalem. Wino poszedł bardziej w stronę black metalu, ja grałem już wówczas w zespole Kurde, zafascynowany jazz rockiem i rockiem progresywnym. Jedyne co między nami było wspólnego, to chęć grania i nie ograniczanie się sztywnymi ramami klasyfikacji muzyki.

Jak sami odnajdujecie się na scenie stonerowym – w wymiarze polskim, jak i światowym?
Nie wydaje mi się, żebyśmy klasycznie wpisywali się w stylistykę stoner rocka. Co za tym idzie, większość mniej wymagających słuchaczy zawsze będzie przy niektórych naszych partiach kręcić nosem i tu być może leży odpowiedź na Twoje pytanie dotyczące naszego funkcjonowania w undergroundzie. Ale mimo wszystkich różnic udało się nam zagrać sporo koncertów, zarówno z polskimi, jak i zagranicznymi tuzami gatunku. W przerwach między tworzeniem płyt Gallileous koncertował w Polsce i Europie. Grupa dzieliła scenę z takimi zagranicznymi sławami sceny doom, jak Saint Vitus, Lord Vicar, Jex Thoth, Kadavar, Sungrazer, Pantheist, Mourning Beloved, Longing From Down, Mournful Congregation, 0xist, Belzebong, Dopelord. Gallileous pojawiał się także na znaczących polskich i europejskich festiwalach stoner/doom (warszawski Days Of Ceremony czy Red Smoke Festival w Pleszewie), na których zespół dzielił scenę m.in. z japońskim Church Of Misery, szwedzką Sumą, brytyjskim Conan, vintage rockowym Blues Pills ze Szwecji, Greenleaf, niemieckimi Wedge i Samsara Blues Experiment, etc. Gallileous pojawił się również na cyklicznie organizowanych koncertach Doom Over Vienna w Wiedniu.

Gdybyście mieli sami zarekomendować się słuchaczom – do jakich zespołów byście się porównali? Czy to właśnie z nich czerpiecie inspirację?
Trudne pytanie, na które z pewnością każdy członek zespołu odpowiedziałby zupełnie inaczej. Dla mnie to zawsze będzie stare post sabbathowskie granie, space rock, hard prog, psychedelic i progressive rock. Na próżno wymieniać poszczególne zespoły, bo to przecież niekończąca się lista. W recenzjach piszą o Hawkwind, Black Sabbath, Budgie, Blues Pills, Monster Magnet, Orange Goblin.

Jak bardzo zmieniła się stylistyka zespołu po tym, jak dołączyła do niego Ania?
Ania nadała ostatecznego szlifu nowo powstającym utworom o bardziej piosenkowym charakterze. Zwarte kompozycje o prostszej niż do tej pory budowie potrzebowały dobrego głosu. Wokal Ani idealnie wpisał się w obecną stylistykę zespołu. Dzięki jej interpretacjom utwory stały się bardziej chwytliwe i zapadające w ucho, jednocześnie pozbawione jakiejś zbędnej maniery. Mocny, bluesowo-rockowy głos z elementami screamu tworzy niesamowity klimat, również w partiach improwizowanych, gdzie niczym Urszula Dudziak Anka porusza się po skalach wokalnych z użyciem delay’ów w bezgraniczny sposób.

Jak przebiegał proces nagrywania „Stereotrip”?
"Stereotrip" zaczęliśmy nagrywać podczas zbliżającej się pełni Księżyca 21 marca 2016 roku w wodzisławskim Studio Orion. Za sterami stanęli Daniel Arendarski oraz Arkadiusz Dzierżawa, którzy doskonale przeprowadzili nas przez plątaninę przewodów i pomogli ustawić brzmienie, jakie możecie usłyszeć na płycie. Po raz pierwszy chyba w naszej historii pozwoliliśmy tak mocno zaingerować we własne brzmienie osobom z zewnątrz. Poświęciliśmy na to sporo czasu. Chcieliśmy, by brzmienie „retro” było jednak nasycone czymś nowoczesnym, otwierającym nowe możliwości. Efekt okazał się powalający, co doskonale ilustrują napływające ostatnimi czasy recenzje albumu. Poza tym Daniel nagrał gościnnie świetną solówkę w "Born Into Space" oraz bardzo subtelnie użył 4 strunowej tanglewood guitar w "The Sound Of The Stereo Sun". Całość materiału została połowicznie zarejestrowana na tzw. setkę bez użycia metronomu. Do końca maja dograliśmy tylko jeszcze raz gitary oraz wokale. Miksy skończyliśmy 21 czerwca 2016 roku. To była wspaniała przygoda pracować w przyjacielskiej atmosferze pod okiem naprawdę znających się na rzeczy ludzi.

Jak mocno selekcjonowaliście materiał? Zostało coś jeszcze do wykorzystania na kolejnych płytach, czy może te 36 minut to wszystko, co nagraliście?
Wszystko co nagraliśmy, wykorzystaliśmy na "Stereotrip". Wchodząc do studia mieliśmy jeden nowy kawałek, jednak postanowiliśmy zostawić go na następną płytę, ze względu na niedopracowanie raczkującego klimatu jaki posiada. Utwór nazywa się roboczo "Boom Boom Disco Doom" i aktualnie możecie go usłyszeć na naszych koncertach.

Gdzie będzie można Was zobaczyć w najbliższym czasie?
W Teleexpresie, ha ha ha. A tak poważnie, to plany koncertowe dopiero co się układają, nie chciałbym w tym momencie niczego zapeszać. Wypatrujcie na naszym profilu facebookowym wszelkich szczegółów. Na pewno się gdzieś zobaczymy. Jesteśmy też otwarci na wszelkie propozycje koncertowe, więc jeżeli ktoś chciałby nas zobaczyć na żywo, to czekamy na kontakt.

Jakie macie plany na dalszą przyszłość?
Przede wszystkim grać! Powalczyć jeszcze troszkę "Stereotripem", wspierając wytwórnię Musicom, która w nas uwierzyła, pograć trochę koncertów, które bardzo lubimy i skompletować nowy materiał na nową płytę. Obecnie mamy już pięć nowych utworów, które i  tym razem mam nadzieję zaskoczą wszystkich słuchaczy. Będzie trochę twista, funky, disco i oczywiście doom metalu!

Dziękuję za rozmowę!

Komentarze: