Rok 2015 obfitował we wspaniałe wydawnictwa i pokazał, że polska scena muzyczna alternatywą stoi. Nie ma też czego powstydzić się w porównaniu ze światowym rynkiem. Młodzi twórcy wnosili powiew świeżości, a ci obecni w naszych głośnikach od lat udowadniali, że wciąż potrafią zaskakiwać. Zapraszamy na subiektywny przegląd dziesięciu najlepszych polskich płyt odchodzącego roku.
1. Kortez – „Bumerang”
Nadwrażliwy dresiarz zawładnął sercami Polaków. Jego debiutancki album „Bumerang” święci triumfy, a mało kto nie zakochał się w przejmującym utworze „Zostań”. Cała płyta wypełniona jest podobnymi, oszczędnymi aranżami, w których na pierwszy plan wysuwa się głos Korteza. Głos hipnotyzujący, przedzierający się w głąb duszy. Na scenę wkroczył wokalista potrafiący podejmować tematy miłości w sposób prosty, ale przy tym szalenie szczery i niebanalny. To właśnie bijąca od Korteza prawda wydaje się główną przyczyną jego sukcesu.
2. Smolik / Kev Fox – „Smolik / Kev Fox”
Co stało się, gdy połączone zostały perfekcyjne kompozycje Andrzeja Smolika z głębokim wokalem Keva Foxa? Powstał album niezwykły, będący na absolutnie światowym poziomie. Nie tylko single „Run” czy „Mind The Bright Lights” przepełnione są harmonią brzmienia i delikatnymi dźwiękami. Każda pozycja na krążku „Smolik / Kev Fox” spleciona jest z melancholią, która wdaje się w romans z tajemnicą, tworząc przepięknie malowane emocjami pejzaże. Pozwala uspokoić skołatane nerwy i na moment odetchnąć pełną piersią.
3. Lao Che „Dzieciom”
Każdy krążek płockiego zespołu jest odrębnym dziełem sztuki, oplecionym wokół jakiegoś konkretnego tematu. „Dzieciom” zawiera piosenki-kołysanki, ale podane w bajkowej formie traktują jak najbardziej o problemach świata dorosłych. Elementy współczesnego świata zostały intrygująco zestawione z motywami związanymi z przyrodą i ludowością . Hubert „Spięty” Dobaczewski po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem słowa, którym operuje z gracją i lekkością. Zgrabne liryki obudowane są w instrumentarium na najwyższym poziomie, co daje efekt nieszablonowego i genialnego zbioru utworów.
4. Piotr Rogucki – „J. P. Śliwa”
Dla mnie osoba Piotra Roguckiego jest uosobieniem słowa artysta, czyli człowieka o pięknym wnętrzu, kompletnie odklejonego od rzeczywistości. Znajduje to odzwierciedlenie w jego najnowszym solowym dziecku, koncept albumie „J. P. Śliwa”. Roguc znalazł pełnię wyrazu poprzez zestawienie ze sobą muzyki, tekstu dramatu i oprawy wizualnej. Połączył klasyczne gitarowe brzmienie z nowoczesną elektroniką, umiejętnie żonglując tempem, emocjami i muzycznymi smaczkami. Chciałoby się, żeby ten album wciąż i wciąż kręcił się w odtwarzaczu, by za każdym razem odkrywać go na nowo i wyłapywać coraz to inne detale.
5. Dawid Podsiadło „Annoyance and Disappointment”
Na nieco młodzieńczym i beztroskim debiutanckim albumie, wszak jego tytuł brzmiał „Comfort and Happiness”, Dawid Podsiadło pozwolił słuchaczom zerknąć jak przez dziurkę od klucza na swój talent i możliwości, bowiem wydaje się, że pokłady jego artystycznej kreatywności nie mają końca. Podsiadło wyraźnie dojrzał, a złożyły się na to również te złe doświadczenia, stąd zapewne tytułowe Irytacja i Rozczarowanie. Sam album jest jednak strzałem w dziesiątkę, łącząc przebojowość z wrażliwością. Artysta swobodnie manewruje pomiędzy stylami, bawiąc się przy tym muzyką w sposób wyborny.
6. The Dumplings – „Sea You Later”
Jeśli pierwsza płyta okaże się powodzeniem, to przy następnych wzrastają oczekiwania. Sztuką jest je udźwignąć, a z całą pewnością dokonał tego duet The Dumplings. Justyna Święs i Kuba Karaś nadal podążają swoją nieszablonową drogą w świecie muzyki i robią to w sposób bardzo intrygujący. Piosenki skonstruowane na bazie elektronicznych efektów i gitary niekiedy urzekają subtelnością, ale potrafią też pokazać pazur. Utrzymane w onirycznej formule zabierają nas w podwodny świat, w którym przewodnikiem jest cudny głos Justyny, jeden z najbardziej oryginalnych na polskiej scenie muzycznej.
7. Pablopavo / Iwanek / Praczas – „Wir”
Rozsmakujmy się w nieoczywistym. W balladach osnutych mgłą, jaka spowija norweskie fiordy. W nutach i poezji całkowicie oderwanych od rzeczywistości. Pablopavo, Ania Iwanek i Praczas stworzyli płytę, której nie da się sklasyfikować, jednoznacznie określić czy zdefiniować. Wymyka się wszelkim ramom - na krążku tym zmierzch przypomina świt, a dzień miesza się z nocą. Jest poruszający i wciągający jak tytułowy wir. Stopniowo zatapiamy się w snute historie. Jest to album nie do słuchania, tylko odczuwania sercem. Wydaje się być przeznaczony dla koneserów, ale do właściwego jej odczytania potrzebna jest tylko i aż wrażliwość.
8. Rysy – „Traveler”
Tytuł najpełniej oddaje klimat tej płyty – słuchając jej stajemy się podróżnikami po górzystej, przestrzennej i wielobarwnej krainie. Łukasz Stachurko i Wojtek Urbański wyraźnie rozmiłowani są w nowoczesnej muzyce tanecznej, ale daleko im od dyskotekowej „łupanki”, a znakomity singiel „Przyjmij brak” może spokojnie znaleźć się wśród najlepszych kawałków mijającego roku. Dźwięki wszystkich kawałków są wyważone, przepełnione energią i prezentują rozmaitą paletę inspiracji autorów. Duet Rysy wokalnie wspierają Justyna Święs, Piotr Zioła i Baasch. Ich głosy dodają kompozycjom pikanterii i charakterności. Należy przyznać, że bez nich płyta ta byłaby uboższa, a tak mamy debiut, jakich pragniemy jeszcze więcej!
9. Mikromusic – „Matka i żony”
Ciężko uwierzyć, że to już piąty longplay wrocławskiej kapeli, bowiem brzmią oni rześko jak wiosenny poranek. Największa zasługa w tym Natalii Grosiak, której pełen dziewczęcego uroku, czyściutki wokal stanowi główny wyróżnik tego albumu. Wyraźnie zaznaczone zostały dynamiczna gitara i zrytmizowana perkusja. Obraz dopełnia warstwa liryczna, która w upoetyzowany sposób opisuje codzienność z perspektywy kobiety właśnie. Mikromusic nic nie stracili na nastrojowym klimacie, jaki wypracowali na poprzednich krążkach, ale dodali do tego ciut więcej słońca i żywiołowości. Dzięki temu stworzyli płytę, która zapada w pamięć.
10. Marcelina – „Gonić burzę”
Marcelina nie bała się zrobić kroku do przodu i dodać swoim piosenkom nieco więcej ognia. Dzięki temu powstały utwory, w których kunsztownie prowadzona gitara i charakterystyczny, słodki głos wokalistki igrają ze sobą, niespiesznie podążając w tym samym kierunku. Marcelina umiejętnie akcentuje każdą frazę, utrzymując słuchacza w napięciu. Jej urocza i niewinna barwa kontrastuje nieco z typowo jesiennymi lirykami, ciut mrocznymi, które przywołują na myśl drewnianą chatkę pośrodku lasu. Można kompletnie odciąć się od doczesności i ulecieć kilka centymetrów ponad ziemię.