No i wreszcie jest... Nowe dzieło Iron Maiden. Dwupłytowe, epickie, z najdłuższym utworem jaki kiedykolwiek panowie nagrali. Fajnie, tylko co z tego?
Świeżych pomysłów na „Book of Souls” mamy jak na lekarstwo, niektóre kompozycje zostały rozciągnięte do granic możliwości. Rozciągnięte kompletnie bez sensu, bo – paradoksalnie – moim zdaniem najlepiej broni się akurat najkrótszy w tym zestawie „Tears of A Clown”. Konkretnie, na temat, bez mielizn i dłużyzn.
Znamienne, że legendzie heavy metalu zdarzyło się popełnić ewidentny audioplagiat. Przecież zagrywka w „Shadows of The Valley” to wypisz wymaluj wstęp do „Wasted Years”. Znajomych motywów jest tutaj zresztą więcej.
Cóż, dla mnie ostatnią, naprawdę wielką płytą Iron Maiden jest „Brave New World”, pierwszy album po powrocie do składu Bruce'a Dickinsona i Adriana Smitha. Kolejne sprawiały wrażenie coraz bardziej wymęczonych, powielających w kółko te same patenty, zwyczajnie nudnych... Podobnie – mimo paru fajnych fragmentów – prezentuje się niestety najnowsza produkcja.
Porównałbym ją do „Topograficznych Oceanów” Yes oraz „Nostradamusa” Judas Priest. Duża forma, mało muzycznej treści. Szkoda...