80's forever, czyli odrodzenie glam metalu
Opinia Wyspy.fm

80's forever, czyli odrodzenie glam metalu

Lata osiemdziesiąte były bodaj najbarwniejszą dekadą w historii rocka i metalu. Melodyjne, radosne, czasem nieco przesłodzone piosenki, artyści odziewający się w obcisłe koszulki, kolorowe podarte rurki, kowbojki i z nieśmiertelną tlenioną trwałą na głowie - to było to, co ówczesne "tygryski" lubiły najbardziej! Jeśli jakiś zespół nie wpisywał się nawet w ścisły nurt glam metalu (zwanego także hair metalem czy sleaze metalem), to przynajmniej o niego się ocierał. To właśnie na gruncie glam metalu wypłynęły choćby takie instytucje, jak choćby Bon Jovi, Mötley Crüe, Poison, Def Leppard czy Europe. Koniunktura na hair metal była tak dobra, że w tę stronę zwrócili się także artyści o wcześniej ugruntowanej renomie: dość powiedzieć, że w stronę glamu "zbaczali" - i to na całego! - tacy giganci, jak Aerosmith, Van Halen, Scorpions, KISS czy Alice Cooper.

Nagle, na progu lat dziewięćdziesiątych, tendencja zaczęła się zmieniać: radośni rockandrollowcy z "pudlami" na głowach ustępować zaczęli artystom mroczniejszym, piszącym dużo mniej optymistyczne teksty i cięższą muzykę - zupełnie, jakby wraz z upadkiem Muru Berlińskiego zniknęło zapotrzebowanie na radosne piosenki. Glamowcy musieli albo się przestawić (jak Bon Jovi, który to zespół właściwie nigdy nie zniknął z piedestału właśnie dzięki umiejętności elastycznego dostosowywania się do rynku) albo znikali (jak choćby Europe, który na długie lata popadł w niebyt). Wydawało się, że glam metal umarł, i to bezpowrotnie, a jego iskra tlić się będzie li tylko w jakichś garażowych kapelach i nieustannie katowanych w radiu kawałkach takich jak "Livin' On A Prayer" czy "Pour Some Sugar On Me".

Ni stąd, ni zowąd w połowie pierwszej dekady XXI wieku zaczęły jednak pojawiać się światełka w tunelu. Reaktywowały się takie zespoły, jak wspomniany Europe czy legendarna rosyjska grupa Gorky Park. I choć ta pierwsza kapela, na czele której stoją charyzmatyczni Joey Tempest i John Norum, daleko odeszła od korzeni w stronę dość ciężkiego hard rocka, to wciąż przyciąga na koncerty tłumy fanów. Nie inaczej jest zresztą z Bon Jovi, Def Leppard czy KISS, których trasy koncertowe są zwykle wyprzedane w 100% - o czym mieliśmy możliwość przekonać się także w Polsce, podczas koncertu Bon Jovi w Gdańsku (2013 - 32 tysiące widzów!) czy majowego występu Def Leppard w Warszawie. Także bilety na trwającą właśnie pożegnalną trasę Mötley Crüe czy rocznicową KISS (niestety, obie omijają Polskę) wyprzedają się na pniu.

Na nic by się zdała jednak popularność starych marek, gdyby nie powolne dochodzenie do głosu "młodej fali". W obliczu panującego na wszelakich listach przebojów uwielbienia dla popowej papki na jedno kopyto nie jest to może na razie fala, która te rankingi by zalała, ale jednak jest zauważalna. Tym razem przyszła ona jednak nie jak w latach osiemdziesiątych z USA, lecz z rejonów nam znacznie bliższych - nie tak dalekiej Północy, czyli krajów Skandynawii.

Pierwszym zwiastunem tego uderzenia był norweski zespół Wig Wam, który zrobił świetne wrażenie na jubileuszowym, 50-tym finale Eurowizji w 2005. Choć w konkursie, który odbył się w Kijowie zajął dopiero 9 miejsce, to jednak piosenka "In My Dreams" zrobiła później trochę zamieszania na listach przebojów w całej Europie. Zespół z mniejszymi lub większymi sukcesami kontynuował działalność przez kolejną dekadę, by w 2014 roku się rozpaść. W jego miejsce wokalista Åge Sten Nilsen założył kolejną kapelę, Ammunition, z którą kontynuuje misję krzewienia glamu.

Reprezentanci jeszcze młodszego pokolenia objawili się z kolei w sąsiednich dla Norwegii krajach. Glamowa scena w Szwecji i Finlandii stale się rozrasta, co rusz pojawiają się nowe kapele. W kraju Muminków świetną pozycję wypracowało sobie Reckless Love, którego liderem jest Olli Herman - przez krótki czas wokalista szwedzkiego, także glamowego, Crashdïet. Koncert Recklessów w warszawskiej Progresji, który odbył się w maju 2014 roku, pokazał, jak wielki potencjał drzemie w podobnych grupach, jak wielką dawkę emocji niosą za sobą ich koncerty. Powoli swą markę buduje także Santa Cruz, który odwiedził Polskę minionej wiosny jako support grupy Amaranthe.

Nieco ewolucyjną formę glamu pokazują za to zespoły ze Szwecji. Wspomniany Crashdïet jest tu bodaj najbliższy oryginalnemu nurtowi - szczególnie wizualnie; pozostałe w taki czy inny sposób ułagodziły nieco swój image, odchodząc trochę od wizerunku kolorowych freaków. Spore sukcesy odnoszą The Poodles, którzy wylansowali choćby single "Night of Passion" i "Metal Will Stand Tall". Równie ciekawym zespołem wydaje się być H.E.A.T, na czele którego stoi obecnie dysponujący niesamowitym głosem Erik Grönwall. Ich piosenki niosą za sobą wyjątkową, pozytywną wibrację - śmiem twierdzić, iż niektóre, jak "Breaking The Silence", "Point Of No Return" czy przede wszystkim "Living On The Run" przy odpowiednio przychylnej postawie radiowych decydentów mogłyby zostać wylansowane na przeboje równie słynnym "Livin' On A Prayer" Bon Jovi czy "The Final Countdown" Europe. Ciekawie prezentują się także inne szwedzkie kapele, jak choćby Bai Bang czy Eclipse, który to już jesienią wystąpi w Warszawie.

Żeby nie było, że obecnie tylko Skandynawia glamem stoi, trzeba przytoczyć także przykłady z innych stron świata - choćby z ojczyzny glamu, USA. Sporą markę wyrobił sobie pochodzący z Los Angeles zespół Steel Panther, którego członkowie nie ukrywają jednak, iż za glam wzięli się dla żartu - wystarczy wsłuchać się w dość frywolne teksty ich piosenek. Trzeba wszakże przyznać, że ten żart wychodzi im mimo wszystko na tyle dobrze, że są w stanie wyprzedać sale koncertowe na całym świecie.

Także w Polsce, w której w latach osiemdziesiątych nurt glam rocka w zasadzie na dobre nie zaistniał (poza kilkoma zespołami, takimi jak choćby Fatum, Syndia, Vincent czy wczesna IRA), pojawiło się w ostatnich latach kilka ciekawych projektów. Wrocławski zespół Nästy Crüe pojawił się nawet w programie "Must Be The Music", a w 2013 roku wydał swą pierwszą EPkę, "Rock 'n' Roll Nation". Chyba jeszcze lepiej, niż Wrocławianie rokuje pochodząca ze Strzyżowa grupa Steel Velvet, mająca na swym koncie już dwa albumy. Wydana pod koniec 2014 roku (i recenzowana na naszych łamach) płyta "Chwila" pokazała wielkie możliwości drzemiące w tym zespole i tylko zaostrzyła apetyty na kolejne albumy grupy.

Odrodzenie glam metalu może i przebiega dość powoli, ale jednak - postępuje. Czy melodyjne gitarowe utwory na dobre wrócą pewnego dnia do łask - czas pokaże. Wydaje się jednak, że musi nadejść zmierzch jednorodnej, popowej, nic nie wnoszącej papki i bliski jest czas, gdy ludzie znów zapragną muzyki, która niesie w sobie wartości, emocje, pasję - a zarazem jest chwytliwa i potrafi w mgnieniu oka poprawić humor. Glam metal pasuje do opisu jak ulał, nieprawdaż?

Komentarze: