Me and That Man w klubie Palladium

Me and That Man w klubie Palladium

◦ Chłopaki z WAFS wkroczyli na scenę Palladium w Warszawie jakby znienacka. To ich szósty i ostatni występ u boku Me And That.

Men w ramach trasy koncertowej ww. Śpiewali utwory z płyty „Heavy pop”, który ukaże się niebawem. Usłyszeliśmy m.in. „Ptaki” z tej płyty. Stylistyką nawiązują do lat 80-tych ubiegłego wieku dodając nowości od siebie. Było i nostalgicznie i mocno rockowo. Jako następni pojawili się Frank The Baptist. Od samego początku występ przepełniony był dużą dawką energii. Ta amerykańska formacja gra alternatywnego rocka. Jest określany także jaki death rockowy. Usłyszeliśmy pełne wigoru kawałki z ich bogatego repertuaru. Dali się poznać jako wysokiej klasy profesjonaliści. Momentami było ciężko, mrocznie i wtedy było chyba najlepiej.

A potem był…”Janosik”…tzn. fragment muzyki z tego serialu i… ruszyli…ku….Nergal przywitał publiczność a ta entuzjastycznie odwzajemniła się całemu zespołowi Me And That Man. Na początek „Run with The Devil”.Mocno, mrocznie, dogłębnie. Pięknie. Potem John Porter rozgrzał publiczność w „ My Church is Black”, żeby kontynuować w „One of The Road”gdzie już wszyscy mu wtórowali. Ze sceny biła niezwykła siła. „Surrender” przyniosło nieco uspokojenia.Tutaj pierwsze skrzypce grał Nergal. Także na gitarze.

Ku zaskoczeniu (także swojemu) Nergal zapowiedział szanty(?!)…Takie specyficzne w utworze”Burning Churches”. Szaleństwo! „Łysa gruba Włoszka” w osobie Matteo Massoliego zaśpiewał piękną balladę „Angel of Light” . W zastępstwie pewnej Dunki. John Porter pokazał że żyje śpiewając „Coming Home”. I przyszła pora na punkowy kawałek „Got tour Tongue”.

W niesamowity nastrój wprowadzili muzycy publiczność prezentując folkowy „Wishes”.Nergal wspominał przy tym nieobecnego na trasie muzyka z Ukrainy Saszę Boola, który wcześniej brał udział w projekcie.
Następny kawałek zaśpiewali wesoło o śmierci. Było to „Silver Helide Echoes”.

„One Day” to typowy utwór country który w wykonaniu Johna Portera wybrzmiał genialnie. Publiczność tłumnie mu wtórowała. To było magiczne. A jeszcze bardziej magicznie zrobiło się kiedy John zaśpiewał solo moją ulubioną przepiękną balladę Sirens”.

Na koniec: konkret. „White Faces”. To co Nergal lubi najbardziej. Krótko, treściwie. Następnie najeżony energią  „Get out”. I znowu John Porter w roli głównej. Końcówka była absolutnie ekstatyczna i energetyczna. A dopełnieniem całości był „Blues & Coccaine”

Komentarze: