Black Celebration, czyli relacja z łódzkiego koncertu Depeche Mode

Black Celebration, czyli relacja z łódzkiego koncertu Depeche Mode

Z relacjami z koncertów pokroju Depeche Mode zawsze jest problem.

Jak opisać wydarzenie, które od strony produkcyjnej i muzycznej jest po prostu idealne, by nie popaść w banał i nie przesłodzić Czytelnika? Czy powinienem zacząć od wspomnienia zmarłego Andy’ego Fletchera, którego pamięci poświęcono album „Memento Mori”? A może zacząć od zachwalenia fenomenalnej kondycji wokalisty Dave’a Gahana? Cóż, chyba wszystko po trochu.

Zanim jednak zacznę, to napiszę dwa zdania o zespole supportującym Depeche Mode na obecnej trasie. Humanist, kapela z UK, zaprezentował bardzo strawny miks pomiędzy gitarowym graniem a brzmieniem z gatunku zimnej fali. Innymi słowy: idealnie pasowali przed Depechami. Zresztą ich kompozycje były na tyle intrygujące, że skutecznie umiliły mi oczekiwanie na gwiazdę wieczoru.

No, a potem się zaczęło. Depeche Mode „Memento Mori” są w rewelacyjnej formie. Wystarczy napisać, że wszystkie nowe utwory, które zostały zagrane (w tym „Ghosts Again”, „Wagging Tongue” i rozpoczynający koncert „My Cosmos in Mine”) wpisały się w schemat koncertu niczym dawne szlagiery, a wspomniane już „Ghosts Again” w ogóle było jednym z najmocniejszych punktów programu. Co jeszcze wybrzmiało w łódzkiej Atlas Arenie? Oczywiście nie zabrakło „Walking in My Shoes”, „It’s No Good” czy – mojego ulubionego! – „Policy of Truth”. Jak zawsze pięknie zabrzmiało „Precious” i „Strangelove” (zaśpiewane przez Martina Gore’a w wersji akustycznej). Zresztą o sile koncertu niech świadczy fakt, że każdy z muzyków miał swoje pięć minut. A perkusista Christian Eigner to prawdziwy wymiatacz!

Minusy? Chyba tylko to, że „A Pain That I’m Used To” dalej grają w wersji zremiksowanej. I tak, wiem, że robią tak od lat. Szkoda, bo ten utwór w wersji studyjnej ma ogromną moc. Chociaż i tak wykonanie z 2024 roku przebiło to z krakowskiego koncertu kilka lat wstecz. Momentami było też duszno na płycie (publika dopisała pod względem frekwencji) i kilka osób ratownicy musieli wyciągać pod sceny. Ale fani Depeche Mode to prawdziwi twardziele. Koczowali pod areną już dzień wcześniej, by zająć dogodne miejsce pod sceną (której elementem był też wybieg, po którym Dave Gahan zresztą często biegał). Podczas „Behind the Wheel”, które zespół zadedykował Fletcherowi, odbyła się też akcja koncertowa zorganizowana przez fanów i polegająca na świeceniu latarką z telefonu przez osoby z określonych sektorów na trybunach.

Myślę, że łódzki występ kapeli z Essex zapisze się w historii występów w Polsce. Przekrojowa setlista, wybitna forma muzyków i dzielna postawa zgromadzonej publiki to przepis na udane show. Prawdę powiedziawszy, to na takie koncerty mógłbym chodzić nawet codziennie!

Komentarze: