Nasza fotorelacja: Europe w Berlinie w ramach trasy The Time Capsule 40th Anniversary Tour!

Nasza fotorelacja: Europe w Berlinie w ramach trasy The Time Capsule 40th Anniversary Tour!

Legendarna szwedzka grupa Europe świętuje właśnie swe 40-lecie, dając serię wyjątkowych koncertów pod szyldem The Time Capsule 40th Anniversary Tour. Zapraszamy do naszej fotorelacji z jednego z nich, który odbył się w piątek 6 października berlińskim teatrze Admiralspalast!

* * *

Czterdziestolecie kariery to jubileusz, którego świętowanie nie jest dane każdemu artyście – i choćby z tego względu należy je świętować z przytupem i z odpowiednią oprawą. Zdają sobie z tego sprawę muzycy szwedzkiej formacji Europe, którzy właśnie dołączyli do zacnego grona scenicznych „czterdziestolatków” – co postanowili uczcić wyjątkową trasą pod szyldem The Time Capsule 40th Anniversary Tour, obejmującą 21 występów w 9 państwach kontynentu, od którego zapożyczyli nazwę dla swej kapeli.

Brak wśród wspomnianych krajów Polski sprawił, że aby zobaczyć Europe na żywo po długich 8 latach przerwy (jak do tego doszło – nie wiem!) musiałem wyruszyć na zachód od Odry – do Berlina. Nie, żebym narzekał, bo do stolicy Niemiec mam dużo bliżej, niż choćby do Krakowa – a tamtejsze koncerty ogląda się często w znacznie lepszych warunkach, niż u nas. Tym razem było naprawdę ekskluzywnie, gdyż występ Joeya Tempesta i spółki odbywał się w… teatrze – jak zresztą wszystkie koncerty na tej trasie. Ten konkretny berliński teatr, Admiralspalast, był z pewnością jednym z najbardziej urzekających miejsc, w jakim zdarzyło mi się zobaczyć na żywo show rockowej kapeli – zbudowany w 1910 roku (a zatem pamiętający jeszcze panowanie cesarza Wilhelma II!) i niemal nienaruszony zębem wojny budynek wręcz zachwyca swą architekturą i rzeźbioną fasadą, sprawiając, że każde odbywające się w nim wydarzenie z miejsca nabiera odświętnego charakteru. Miało być uroczyście – no i było!

Tym, co najważniejsze tego wieczoru, nie były jednak oczywiście rzeźby okalające wejście do Admiralspalast, lecz to, co czekało w środku na fanów, przybyłych zresztą ze wszystkich stron świata. To, że było tam mnóstwo Polaków, Włochów czy Francuzów, nie może dziwić, jednak spotkałem nawet Amerykanina imieniem Greg, który, zwiedzając akurat z żoną stolicę Niemiec, zobaczył gdzieś w mieście plakat informujący o koncercie i spontanicznie postanowił przyjść, by zobaczyć na żywo twórców kultowego kawałka „The Final Countdown” – i to mimo faktu, iż, jak twierdził, nie znał żadnej innej piosenki szacownych jubilatów!

Jeśli takich osób, jak Greg, było więcej, to z całą pewnością show, w którym mieli okazję tego wieczoru uczestniczyć, przekonał ich, w jak olbrzymim są błędzie. Sprowadzanie dorobku Europe li tylko do „The Final Countdown” jest o tyle krzywdzące, że ma niewiele wspólnego z rzeczywistością – niejeden z tych „ciekawskich” uczestników koncertu musiał być w szoku, słysząc takie hity, jak „Rock The Night”, „Carrie” czy „Superstitious” i dopiero wtedy łącząc je w swej głowie z piątką rockmanów wywodzących się ze szwedzkiego miasteczka Upplands Väsby (które, co ciekawe, wydało na świat także takie zespoły jak H.E.A.T, Candlemass i Therion – niezła lista, jak na ledwie 50-tysięczną mieścinę!).

Zanim jednak ze sceny rozbrzmiały wspomniane wyżej przeboje (a także inne znakomite piosenki – o czym za chwilę!), fani zgromadzeni w Admiralspalast zostali uraczeni około dziesięciominutowym dokumentem wyświetlanym na pełniącym rolę kurtyny białym, vintage’owym materiale. Czyniąc zadość szyldowi, pod jakim wyruszyli w tę trasę, członkowie Europe „weszli do kapsuły czasu” by odtworzyć swą czterdziestoletnią muzyczną podróż i z dużym poczuciem humoru i ogromną wrażliwością opowiedzieć swą historię za pomocą anegdot, które wręcz musiały rozbawić i wzruszyć każdego widza.

Gdy tylko film dobiegł końca, kurtyna poszła w dół, odsłaniając pięciu świadomych swej wielkości Szwedów, którzy natychmiast z pełną mocą rozpoczęli swoje show, otwierając set wymarzonym przez wielu fanów rarytasem w postaci kawałka „On Broken Wings” (B-side z singla „The Final Countdown”!), by następnie płynnie przejść do swojego pierwszego radiowego hitu „Seven Doors Hotel” i stadionowego hymnu „Rock The Night”, przy którym już chyba wszyscy uczestnicy koncertu wstali z zajmowanych miejsc, napełnieni płynącą ze sceny pozytywną energią. Choć trudno nazwać członków Europe młodzieniaszkami, bo przecież wszyscy w zasadzie dobili już do sześćdziesiątki (gwoli ścisłości, John Levén uczyni to za dwa tygodnie, a Ian Haugland w przyszłym roku), werwy i zapału mogłoby im pozazdrościć wielu młodszych kolegów – szczególnie Joeyowi Tempestowi, który szalał na scenie przez cały koncert z mikrofonem, zarażając wszystkich swoim entuzjazmem. Mimo upływu lat, jego wokal nie stracił wiele z dawnego uroku, wciąż stanowiąc siłę napędową tego zespołu.

Po „Rock The Night” nadszedł czas na krótki blok piosenek z drugiej ery zespołu (po reunionie w 2004 roku), na który składały się mroczny numer „Start From The Dark”, majestatyczny kawałek „Walk The Earth” oraz wydany zaledwie kilkanaście dni temu nowy singiel „Hold Your Head Up”, zapowiadający długo wyczekiwany dwunasty album grupy, zapowiedziany na przyszły rok. Następnie wjechała akustyczna wersja pięknej, acz niedocenianej ballady „Dreamer”, której refreny odśpiewała z Joeyem cała sala, by po chwili powrócić do nieco bardziej współczesnych czasów w akompaniamencie dudniącego basu w „War Of Kings”.

Instrumentalny numer „Vasastan” to z kolei moment, gdy Joey Tempest usunął się z pierwszego planu, oddając pole do popisu Johnowi Norumowi – co ten skrzętnie wykorzystał, demonstrując swą gitarową maestrię. Zaiste, mało kto potrafi przekazać emocje za pomocą sześciu strun tak znakomicie, jak on! Zaraz potem na scenę powrócił Joey, otwierając kolejny zestaw przebojów, na który złożyły się: epicki kawałek „Girl From Lebanon”, poprzedzona długim klawiszowym wstępem Mica Michaeliego ballada „Carrie”, która ponownie poderwała do śpiewu wszystkich obecnych, oraz porywający, potężny „Stormwind”. Ta ostatnia piosenka zamknęła pierwszą część zestawu, dając wszystkim – zarówno muzykom, jak i fanom – chwilę wytchnienia.

Po krótkiej przerwie zespół powrócił na scenę, otwierając drugą odsłonę seta kawałkiem „Always The Pretenders” z 2006 roku, by następnie zabrać nas na jeszcze jedną wycieczkę do lat 1986-1992 w postaci utworów „Ninja”, „Prisoners In Paradise” i „Sign Of The Times”, w których przebojowość i melancholia splatają się w zaskakująco harmonijny sposób. Gdy publika była już w wystarczająco nostalgicznym nastroju, Joey i John zasiedli z gitarami na brzegu sceny, żartując z siebie nawzajem i sypiąc anegdotkami podczas przygotowywania akustycznego przerywnika w postaci coveru „Space Oddity” z repertuaru Davida Bowiego. Tempest wzruszył wszystkich opowieścią, jak w wieku czternastu lat pokochał tę piosenkę i aby kupić singiel, jechał pociągiem, by dotrzeć do jedynego sklepu z płytami, który miał ją na stanie. Sam utwór, zaśpiewany na dwa głosy z Norumem, brzmiał dokładnie tak, jak powinien – hipnotyzująco! Muszę się przyznać, że dałem się ponieść klimatowi piosenki i chwilami przymykałem oczy, wyobrażając sobie, że odlatuję w odległą kosmiczną przestrzeń.

To uczucie nie trwało długo, bo Europe natychmiast sprowadził mnie ponownie na ziemię przy pomocy podszytych monumentalną orkiestracją, potężnych riffów kawałka „Last Look At Eden”. Choć sam bardzo czekałem na tę piosenkę ze względu na wspomnienia, jakie się z nią wiążą – to właśnie w okresie tuż po jej premierze zaczęły się moje koncertowe spotkania z Joeyem Tempestem i spółką – to jednak serca większości obecnych mocniej zabiły przy kolejnym utworze, czyli powoli się rozkręcającej, emocjonalnej balladzie „Open Your Heart”. Przy okazji kolejnych piosenek szansę na zaprezentowanie swych umiejętności dostali członkowie sekcji rytmicznej – John Levén zagrał basowe solo do uwielbianego przez fanów pierwszych płyt grupy kawałka „Memories”, a Ian Haugland mógł się wyżyć na perkusji, odgrywając swą radosną interpretację uwertury z „Wilhelma Tella” zaraz po beztroskim „More Than Meets The Eye”. Przy gromkim aplauzie dla popisów Hauglanda reszta zespołu powróciła na scenę, by z przytupem zamknąć drugą część występu hitami „Ready Or Not” i „Superstitious”.

Oczywiście, na tym nie koncert nie mógł się zakończyć – w absolutnej ciemności wszyscy czekali na wielki finał, wiedząc, jakie arcydzieła Szwedów muszą się w nim znaleźć. I rzeczywiście, już po chwili scena eksplodowała potężnym dudnieniem bębnów Iana Hauglanda, do których po chwili przyłączyli się Mic Michaeli ze swoimi klawiszami i John Norum z charakterystycznym riffem, a publika słuchała z uwagą opowieści Joeya Tempesta o dzielnym indiańskim plemieniu, zatytułowanej „Cherokee”. Ten stadionowy klasyk był jednak tylko wstępem do utworu, który musiał zamknąć show – legendarnego „The Final Countdown”, w którym Joey mógł sobie spokojnie pokręcić mikrofonem, bo fani zgromadzeni w Admiralspalast i tak odśpiewali za niego cały tekst, robiąc sobie przerwę tylko po to, by posłuchać fantastycznej jak zawsze solówki Noruma. Czysta magia!

Występy Europe na trasie The Time Capsule 40th Anniversary Tour to coś, co z całą pewnością warto zobaczyć – fenomenalne show z zabójczą, trwającą niemal 2,5 godziny setlistą, zadowalającą nawet najbardziej die-hardowych fanów grupy, która stała się wyznacznikiem jakości rocka Made In Sweden dla kolejnych pokoleń muzyków zrodzonych w tym wspaniałym kraju na północ od Bałtyku. Jest mnóstwo wzruszeń i emocji, kupa śmiechu – a przede wszystkim, przekrojowy przegląd twórczości niesamowitego zespołu, który od czterdziestu lat dostarcza brzmieniowych wrażeń fanom z całego świata. Zaiste, kapsuła czasu działa znakomicie! A może by tak wsiąść do niej jeszcze raz…?

Komentarze: