Nasza relacja: Coma w Starym Klasztorze

Nasza relacja: Coma w Starym Klasztorze

Zespół Coma świętuje w tym roku 20-lecie działalności scenicznej i artystycznej.

To w 1998 roku w ponurej Łodzi narodził się zespół, który na trwałe zapisał się w historii polskiej muzyki rockowej, chociaż debiutancką płytę Pierwsze wyjście z mroku wydał dopiero sześć lat później. Z tej okazji kapela zorganizowała jesienną trasę koncertową, której tytułem i słowem kluczem jest „Blisko”. Muzycy zagrają ją w stosunkowo małych klubach, żeby właśnie zbliżyć się do fanów, a klimat dusznych, ciasnych miejscówek, w których unosi się zapach papierosów i potu, przypomniał im o początkach swojej muzycznej drogi i pierwszych występach przed publicznością.

We Wrocławiu wybór padł na klimatyczny klub Stary Klasztor. Bilety rozeszły się błyskawicznie, więc dodano drugi termin, przez co łodzianie zagrali dwa koncerty, wyprzedane do ostatniego miejsca. Konstrukcja setlisty była dość nietypowa, ponieważ panowie otworzyli show dwoma numerami z płyty z piosenkami dla dzieci, którą grupa wyda w przyszłym roku: „Marszem robotów” i coverem „Meluzyny” Małgorzaty Ostrowskiej. Piotr Rogucki pozdrawiał ze sceny wszystkie dzieci, które zasiliły publikę tego wieczoru, ale rodzinna atmosfera szybko dobiegła końca i rozpoczęło się właściwe granie, czyli solidna, rockowa „rozpierducha”.

Coma zaprezentowała po kilka utworów z każdego albumu w kolejności odwrotnej do chronologicznej. Najpierw rozbrzmiały kawałki z najnowszego wydawnictwa Metal Ballads vol. 1, między innymi singlowe „Lajki” czy moje ulubione „Za chwilę przestaniemy świecić”, by później udać się w podróż przez Czerwony album, Hipertrofię i Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków. Oprócz koncertowych pewniaków pokroju „Systemu”, „Transfuzji” czy „Spadam”, na słuchaczy czekała prawdziwa gratka w postaci kilku smaczków, których band nie wykonywał od dawna, niektórych numerów nawet od 10 lat. I tak zebrani mogli usłyszeć „Świadków schyłku czasu królestwa wiecznych chłopców”, „Popołudnia bezkarnie cytrynowe” czy cudnie zamykającego właściwą część koncertu „Pasażera”, bo nie zabrakło momentów wzruszających, szczególnie przy utworze „Cisza i ogień”. Rogucki przyznał, że chociaż pogująca publika jest przyzwyczajona do wspomnianego wyżej „dawania czadu”, to kiedyś przychodziło się na koncerty Comy także dlatego, żeby mieć chwilę na refleksje i pokontemplowanie rzeczywistości.

Na bis kapela zagrała, standardowo już, „Los cebula i krokodyle łzy”, ale także utwór „F.T.M.O.” pochodzący z soundtracku do filmu „Skrzydlate świnie”, co wielce mnie usatysfakcjonowało, bo piosenka ta wykonywana jest dość rzadko, a bardzo ją lubię. Jestem wdzięczna muzykom również za możliwość przypomnienia „Świętej” w wersji live. Rocznica, choć piękna, nie jest obchodzona z pompą. Zespół nie sili się na jakieś sentymentalne wspominanie wielu wspólnych lat grania. Wydaje się, że właśnie bardziej spogląda w przyszłość, bo jak stwierdził sam Roguc „wciąż są piękni, młodzi i nadal im się chce”, a to chyba najważniejsze.

Komentarze: