Nasza relacja: Lao Che w Wytwórni

Nasza relacja: Lao Che w Wytwórni

Lao Che zdecydowanie należy do najciekawszych polskich kapel z kręgu alternatywy. Łącząc gatunkowy miszmasz z błyskotliwymi tekstami i nieoczywistymi aranżacjami, tworzą muzykę, obok której nie można przejść obojętnie. Mogła przekonać się o tym łódzka publiczność zgromadzona w klubie Wytwórnia w piątek 4 listopada.

Twierdzi, że sklejanie słów idzie mu mozolnie i nieraz przez tygodnie dobiera je w pary i odpowiednie wyrażenia. Ale za to z jakim efektem! Chociaż sam jest szalenie skromny i z pewnością odżegnałby się od takiego stwierdzenia, dla mnie Hubert „Spięty” Dobaczewski jest poetą mającym duży wpływ na polskie słowo pisane XXI wieku. Podręczniki od języka polskiego dla szkół średnich przyznają mi rację. Chociaż znam jego teksty na pamięć, to za każdym razem, gdy ich słucham,  czuję się tak, jakbym odkrywała je na nowo. Smakuję coraz to inne zwroty i zachodzę w głowę, jak genialny musi być nasz płocczanin, aby wymyślić coś takiego. Żeby twórczość była kompletna, oprócz warstwy lirycznej potrzebna jest jeszcze muzyka, ale tutaj także trafiliśmy w dziesiątkę, bo Lao Che tworzy zgraja instrumentalistów z ogromnymi umiejętnościami, dużą pomysłowością i niekonwencjonalnym spojrzeniem na nuty. Słowem, wszystko jest na swoim miejscu, każdy z trybów funkcjonuje idealnie, a szczególnie jest to widoczne podczas występów na żywo.

Podczas łódzkiego koncertu kolejność zaprezentowanych kawałków przez panów z Płocka miała wymiar chronologiczny, jeśli patrzeć na to, z jakich płyt pochodziły. Spięty i spółka rozpoczęli koncert od nieco starszych utworów – Hydropiekłowstąpienia i Czarnych Kowbojów z krążka Gospel, by płynnie przejść do następnego w kolejności albumu Prąd stały / prąd zmienny i pochodzących z niego żwawych i dynamicznych piosenek Urodziła mnie ciotka i Życie jest jak tramwaj. Po drodze minęliśmy jeszcze Soundtrackowe Dym, Jestem Psem, Govindam i idealnie wpisujące się w chłodną, jesienną aurę Idzie Wiatr, by wreszcie dojść do najnowszego wydawnictwa Lao Che. Chociaż nie była to trasa promująca bezpośrednio album Dzieciom, to jednak w setliście dominowały utwory z tego krążka. I tak przy Łąkowej 29 rozbrzmiały oba tomy Bajki o Misiu, Errata, Tu, Dżin czy wreszcie Wojenka. Uwielbiany singiel został zagrany na bis i spotkał się z więcej niż entuzjastycznym przyjęciem publiczności. Wszyscy zgodnie wyśpiewywali słowa numeru, który święcił triumfy na Liście Przebojów Programu Trzeciego Polskiego Radia.

Faktem powszechnie znanym jest, że Spięty głos ma czyściutki, ale w Wytwórni moją uwagę zwróciło to, jak sprawnie i pięknie operuje nim w wysokich rejestrach. Panowie z Płocka przygotowali też dwie specjalne niespodzianki. Zagrali kawałek Sic! pochodzący z płyty Erotyki, którą pod szyldem Jazzombie nagrali wspólnie z bandem Wojtka Mazolewskiego - Pink Freud. Utwór ten jest szalenie nastrojowy, wodzi za nos słuchacza i mimowolnie wprowadza w lekkie bansowanie. Dość napisać, że redaktor Piotr Baron prowadzący ongiś wyżej wspomnianą Trójkową Listę stwierdził, że jest to jego zdaniem najlepszy polski numer na niej figurujący. Drugim zaskoczeniem było zaprezentowanie piosenki Roads formacji Portishead. Muszę przyznać, że byłam wniebowzięta, bo swego czasu namiętnie zasłuchiwałam się w tym utworze. Zmysłowe dźwięki od razu podziałały na publikę, która zaczęła delikatnie bujać się w ich rytm.

Na scenie panowała całkiem „luzacka” atmosfera. Muzycy nastroje mieli wyborne, tańczyli, żartowali, improwizowali. Widać było, że granie muzyki sprawia im ogromną frajdę. Zdecydowanie udzielił mi się ten nastrój i muszę przyznać, że dawno nie bawiłam się tak dobrze na koncercie. Dotychczas byłam już na kilku występach Lao Che, zatem wiedziałam mniej więcej, czego mogę się spodziewać. Nie miałam żadnych oczekiwań, a zostałam mile zaskoczona. Tylko szczerze mówiąc, nie wiem, który konkretnie czynnik tak na mnie podziałał, bo przecież Lao Che było, jest i będzie zachwycające.

Komentarze: